TR w Warszawie
Aleksandra Majewska
Robert Robur to teatralno-filmowa hybryda, w której – podobnie jak w wielu innych przedstawieniach – Krzysztof Garbaczewski, korzystając z techniki video streaming, rozciąga akcję sztuki poza scenę, umieszczając aktorów w korytarzach i foyer teatrów. To, co dzieje się na scenie, wydaje się tylko uzupełnieniem wyświetlanego filmu.
Scenografia stworzona przez Aleksandrę Wasilkowską składa się (w pierwszych dwóch częściach spektaklu) z wielkiej, pluszowej źrenicy oka, wewnątrz której wyświetlany jest film, oraz z kilku ogromnych, wiszących modeli części ciała, na przykład palca. Być może to wskazówka dla widza, żeby zaufał swoim zmysłom, mimo iż reżyser zaprasza go do świata niemal całkowicie przeniesionego w wirtualną rzeczywistość; a może ten plusz jest raczej żartem i wykpieniem zmysłów, które w świecie nowych technologii niewiele już znaczą? To pluszowe oko stanowi też bramę przejściową pomiędzy dwoma światami: to z niego wychodzą postaci, które oglądamy w instalacji wideo. Bohaterowie mogą swobodnie przemieszczać się pomiędzy tamtą, wirtualną przestrzenią a proscenium.
Wszystko w tym przedstawieniu zadziwia. Głównego bohatera miał grać Dawid Ogrodnik, ale na dwóch premierowych spektaklach zastąpił do Paweł Smagała* (łudząco podobny do samego reżysera) i Justyna Wasilewska. Smagała odgrywa tytułową rolę na scenie, Wasilewska zaś jest jego głosem emitowanym z głośników. Niesamowity efekt uzyskany w ten sposób potęguje jeszcze niezwykłość odbioru tej inscenizacji. Nie sposób jednoznacznie osądzić, czy ten kobiecy głos to myśli bohatera, czy też rzeczywiście wypowiadane słowa (podkładany głos nie jest zsynchronizowany z ruchem warg Robura); a może to głos jakiejś komputerowej sztucznej inteligencji? Robert Robur to bowiem nerd, który komputerową klawiaturę (razem z padem od playstation) ma na stałe przypiętą do paska. Ze spodni wystaje mu płachta bąbelkowej folii, a jego fryzura wyglądem przypomina kozacki osełedec, tylko w wersji nieco bardziej kosmicznej. Bohater jest autorem scenariuszy, pisarzem, może także programistą… Czas spędza głównie na unikaniu światła dziennego, leżeniu na kanapie, przyjmowaniu używek i – od kiedy dostaje dziwny telefon z poleceniem spotkania – bieganiu z karabinem po mrocznych, klaustrofobicznych korytarzach jakiegoś podziemnego miasta (sceny kręcone w piwnicy TRu).
W tym świecie nic nie jest pewne, nawet śmierć. Nawet jeśli bohater zostaje zastrzelony, to nie znaczy, że umarł. Może to komputerowa gra i jej bohaterowie mają do dyspozycji kilka żywotów? A może film akcji? Krzysztof Garbaczewski w swoim przedstawieniu (zarówno w instalacjach wideo, jak i fragmentach granych na scenie) całymi garściami czerpie z popkulturowych inspiracji. Jego wideo kojarzy się z filmami Quentina Tarantino czy Roberta Rodrigueza, którzy z kolei inspirowali się filmami klasy B. Garbaczewski zastosował choćby podział filmu na poszczególne podrozdziały nazwane imionami bohaterów; tytuły te napisane zostały kolorową, komiksową czcionką kojarzącą się na przykład z tytułami rozdziałów w filmie Kill Bill. Przedstawienie pełne jest charakterystycznego dla dwójki amerykańskich reżyserów, czarnego humoru, a chronologia wydarzeń wydaje się zupełnie zaburzona. Mam wrażenie, że atmosfera przedstawienia inspirowana jest także filmem Luca Bessona Leon Zawodowiec – najbardziej widoczną inspiracją są charakterystyczne przeciwsłoneczne okulary, które nosi Robert Robur, a także postać tajemniczej Mai (Natalia Kalita), która przypomina Matyldę graną przez Natalie Portman. Początkowe sceny inscenizacji z kolei zdają się rozgrywać w przestrzeni statku kosmicznego. Pojawia się tam postać Joasi (Agnieszka Żulewska), która nigdy w życiu nie wyszła jeszcze ze swojego pokoju. Bawi się w nim z chłopakiem, którego nazywa Misiem. Bardzo się kochają, ale Joasia dowiaduje się, że tak naprawdę jest tylko bohaterką telewizyjnego show, a telewidzowie zadecydowali, że czas opuścić pokój. Co więcej, wszystkie zabawy z Misiem kończą się nie tak, jak ona i Miś to sobie wymyślili, lecz tak, jak zadecydowali widzowie. Od scen z Joasią płynnie przechodzimy do scen z Robertem Roburem w podziemnym mieście. W przedstawieniu nie obowiązują zasady jedności czasu i akcji. Wszystko miesza się ze sobą, a ja jako widz czułam, że moje zmysły wariują, a umysł jest pod wpływem środków odurzających. Garbaczewski bowiem – wprawiając zmysły w konsternację – miesza porządek wideo z porządkiem scenicznym: postaci przechodzą przez pluszową, trochę wulgarną i przypominającą rekwizyt z filmu erotycznego, oprawę ekranu z wideo na proscenium, sceny pościgu (charakterystyczne dla kina akcji) rozgrywające się na ekranie, nagle przenoszą się na teatralną salę (uciekający na filmie Costa Costa – Jan Dravnel – zwisa wprost nad publicznością, trzymając się kurczowo balkonowej barierki). O ile nagranie wideo – nawet najdziwniejsze – daje widzowi poczucie bezpiecznego, kinowego dystansu, to nagłe wtargnięcie postaci filmowej na scenę ten dystans niweluje i wymusza na widzu natychmiastowe dostosowanie się do nowej rzeczywistości.
Garbaczewski dramatyzując otaczającą nas wirtualną rzeczywistość pokazuje, że współczesny teatr może stymulować widza na wiele nowych sposobów, mnożąc kolejne bodźce wzrokowe, słuchowe i seksualne (przedstawienie okraszone zostało tanią erotyką rodem z ostatniej strony brukowej gazety, ale takiej z opowiadań Charles’a Bukowskiego). Świeżość i nowatorstwo Garbaczewskiego nie polega tylko na wprowadzaniu nowoczesnych technologii do teatru. Reżyser odchodzi od teatru skupiającego się tylko na wielkich ideach i problemach. W sposób niezwykle demokratyczny zajmuje się rzeczywistością, która dotyka każdego z nas – grami komputerowymi, czatami, komunikatorami, reklamami i filmami science-fiction – tworzy z tego wszystkiego jedną, dziwaczną rzeczywistość, zamyka w ramy scenariusza (razem z Jakubem Żulczykiem) i przenosi ją na deski teatru. Nie wartościuje, nie moralizuje. W prześmiewczy sposób pokazuje świat-hybrydę, w którym żyjemy. Zastanawia mnie tylko jedno: co dalej? Jaka jest stąd droga? Po jaki poziom abstrakcji sięgnie Garbaczewski następnym razem? Nie wiem, ale rewolucja już się zaczęła.
*Obecnie na stronie teatru widnieje informacja, że rolę Roberta Robura odgrywa Dawid Ogrodnik – zapewne więc pojawi się w nowym sezonie. |
p i k s e l |