Teatr Narodowy w Warszawie
Kordian
reżyseria i opracowanie tekstu: Jan Englert, scenografia: Barbara Hanicka, muzyka: Stanisław Radwan, choreografia: Tomasz Wygoda
premiera: 19 listopada 2015

 

Aleksandra Majewska
Kordian na urodziny

 

Kordian w reżyserii Jana Englerta to jedna z najbardziej wyczekiwanych premiertego sezonu. Bilety były wyprzedane już od dłuższego czasu, a uroczysta premiera z osobistym udziałem Prezydenta RP miała miejsce 19 listopada, dokładnie w dwieściepięćdziesiątą rocznicę otwarcia Teatru Narodowego. Do inscenizacji zaproszono cały zespół aktorski. Barbara Hanicka zaprojektowała trzypoziomową scenografię. Użyto efektów kaskaderskich. Jan Englert do tekstu Słowackiego dodał fragmenty Goetheańskiego Fausta, angielskiego przekładu Kordiana, Studium o Hamlecie i Wyzwolenia Stanisława Wyspiańskiego, wierszaSłowackiego Testament mój i jego Samuela Zborowskiego. Kontur sceny otoczony został żarówkami, które przywołują na myśl lustra w aktorskich garderobach lub scenografię paryskich variétés. Na afiszu powinien widnieć napis: „Wielka rewia narodowa”.

 

Dramat rozpoczyna się w karpackiej chacie czarnoksiężnika Twardowskiego, gdzie odbywa się sabat diabłów i czarownic, podczas którego rogate zjawy plączą polskie losy w osmolonych kotłach. Jan Englert zaludnił scenę także postaciami fantastycznymi: czarownicami o sztucznych piersiach i tańczącymi diabłami. Archanioł (Danuta Stenka) i Szatan (Mariusz Bonaszewski) tworzą ramę dla tego bogatego przedsięwzięcia, za ich pomocą zostają spięte w całość działania sceniczne i ich znaczenia. Stenka – ubrana w długą, białą suknię, ozdobioną piórami, i srebrną marynarkę – razem z Bonaszewskim są jednym z najmocniejszych punktów inscenizacji. Ich siła tkwi w umiarze: są „tylko” narratorami; dają widzowi chwilę wytchnienia od akrobatycznych popisów Kordiana i męczących wzrok projekcji wideo. W ich ustach tekst Słowackiego brzmi dobrze, naturalnie, kojąco. Zgodnie z zamysłem Englerta – o którym opowiadał w wywiadach – postaci te mają symbolizować polskie niebo i polskie piekło; zawieszenie narodu pomiędzy dwiema skrajnościami i wynikającą z niej niemoc (notabene, wszystko w tym przedstawieniu jest albo czarne albo białe, niebo albo piekło, brak jakichkolwiek odcieni szarości). Oprócz tej diabelskiej gromady widz ogląda gromadę ludzką: trzech (a właściwie czterech, jeśli policzymy epizodyczny udział Ignacego Gogolewskiego podczas pierwszych spektakli) Kordianów (Marcin Hycnar, Kamil Mrożek i Jerzy Radziwiłowicz), dwie Laury (Anna Grycewicz i Ewa Wiśniewska) i pięć Wiolett (Kamilla Baar-Kochańska, Monika Dryl, Joanna Gryga, Dominika Kluźniak i Milena Suszyńska).

 

Jan Englert zmultiplikował tytułowego bohatera, ale Stary Kordian i dwóch młodych Kordianów to zupełnie inni ludzie. Stary Kordian przypomina trochę R – bohatera Duszyczki Różewicza z inscenizacji Grzegorzewskiego w Teatrze Narodowym (którego grał sam Englert): to bohater, który, wędrując po labiryntach pamięci, dokonuje rozliczenia z przeszłością. Stary Kordian ma za sobą długie i – jak można się domyślać – niełatwe życie (w tym nieudaną próbę zabicia cara); wspominając przeszłość, patrzy na siebie z dużym dystansem: raz zdaje się odczuwać lekki niesmak, raz dobrotliwe pobłażanie. Stary Kordian odgrywa historie z młodości: rozmowy z Laurą i uczestnictwo w spisku. Rozmowa z Laurą I ocieka bolesną ironią: o młodości i miłości szczenięcej rozmawia para dojrzałych ludzi (Wiśniewska i Radziwiłowicz). W spisku z kolei Stary Kordian stał się Prezesem: to już nie jest młodzieniec płonący rządzą wielkiego czynu; to rozważny starszy pan, który wierzy, że trzeba po prostu jakoś żyć. Ojczyzny nie zbawia się porywem serca, tylko codzienną uczciwą krzątaniną. Hycnar gra natomiast emocjonalnie, jest Kordianem wyrwanym wprost ze Słowackiego, który daje się ponieść romantycznym uniesieniom. Podobną postać tworzy Mrożek. Duplikacja młodych Kordianów oddaje moralne rozdarcie bohatera, który chce ratować ojczyznę, ale nie jest pewien słuszności swoich działań ani tego, czy wykona misję. Pretendentów do roli Kordiana, którzy chcieli Polskę uleczyć czy zbawić, pojawia się coraz więcej i więcej: do mikrofonu z charakterystycznymi dla siebie przemówieniami, których, mimo że trwają kilka sekund, trudno nie rozpoznać, pchają się Gomułka, Wałęsa, Beck czy Jaruzelski – każdy z nich przemawia z zacięciem i egzaltacją godną romantycznego bohatera. Czemu miałoby służyć przywołanie postaci historycznych – ważnych dla historii kraju, ale i bardzo kontrowersyjnych – oraz stawianie ich w jednym rzędzie obok siebie? Czy chodzi tylko o banalne zbudowanie pomostu między Polską Słowackiego a Polską współczesną?

 

Prowokacji i wątpliwości jest więcej. Ojciec Święty, do którego na audiencję dociera Kordian, okazuje się Szatanem przebranym w papieskie szaty. Ten papież ma na swoim dworze diabolicznych kardynałów, zajętych nie rozwiązywaniem palących problemów Kościoła, lecz grą w „łapki”. Towarzyszy im papuga, którą gra niemal nagi śpiewak z pierzastą opaską na biodrach. Otwierana przez Szatana Biblia płonie przez kilka sekund. Nie ma już świętości? Englert mnoży kolejne aluzje i nawiązania do współczesnej polityki i sytuacji Kościoła, ale nie wynika z nich prawie zupełnie nic – poza atmosferą przygniatającego nadmiaru i chaosu. Oprócz kolejnych multiplikacji, reżyser funduje widzowi także niewiele wnoszące przesunięcia ról i kwestii: zamiast sługi Grzegorza, pouczające historie Kordianowi opowiadają Archanioł i Szatan.

 

Reżyser cytuje dawne wystawienia Kordiana. Jedne nawiązania są bardzo jasne i czytelne, widoczne na pierwszy rzut oka, możliwe do zrozumienia dla szerokiej widowni, na przykład: drabina symbolizująca Mont Blanc z krytykowanego przedstawienia Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym (1970), czy nawiązująca do spektakli Kazimierza Dejmka obecność Ignacego Gogolewskiego, który grał Kordiana w inscenizacji z 1965 roku. Inne, mniej oczywiste, jak: wielka piłka-globus i dzwony z kolejnej realizacji Dejmka w1967 roku. Englert przywołuje też własną inscenizację z Teatru Telewizji (1994): w akcie trzecim – dokładnie tak jak w wersji telewizyjnej – podczas śpiewania piosenki Pijcie wino cały zgiełk cichnie, a aktorzy na kilka sekund zamierają nieruchomo na scenie. Wielość nawiązań uświadamia, z jak bogatą tradycją mierzy się Englert w swoim opus magnum. Kordian na dwieściepięćdziesiąte urodziny nie jest przedstawieniem skupiającym się wyłącznie na tym, co teraz – mimo licznych bardzo współczesnych i modnych środków wyrazu teatralnego, wystawienie dramatu Słowackiego ma wpisać się w tradycję polskiego teatru.

 

Warstwa muzyczna spektaklu opiera się na pieśniach skomponowanych przez Stanisława Radwana. Rozpoczyna go pieśń Aniołów, po której następuje pieśń Nieznajomego, będąca pewnego rodzaju refrenem przewijającym się przez cały spektakl. Tuż przed koronacją lud śpiewa hymn Boże, coś Polskę (oryginalny tytuł Pieśń narodowa za pomyślność króla). Z programu do spektaklu możemy się dowiedzieć, że była to pieśń skomponowana na zamówienie wielkiego księcia Konstantego dla cara Rosji koronowanego na króla Królestwa Polskiego, a po stuleciach i licznych przekształceniach – już jako Boże, coś Polskę – uważana jest za jedną z najbardziej patriotycznych pieśni. Ironia losu. Czasami papież staje się diabłem, a czasami pieśń ku czci zaborcy – patriotycznym hymnem, wyśpiewywanym w najważniejszych dla narodu momentach. Finałowa kakofonia dźwięków zbudowana jest z Mazurka Dąbrowskiego, Boże, coś Polskę, Niech żyje polski król, Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało i Etiudy rewolucyjnej wygrywanej na żywo na scenie.Postaci z epoki mieszają się z rozemocjonowanymi kibicami w biało-czerwonych szalikach. No tak. Polaków jednoczy czyn narodowy, pieśń na ustach, Chopin i piłka nożna.

 

Jan Englert na dwustupięćdziesięciolecie Teatru Narodowego postanowił wyreżyserować przedstawienie bardzo demokratyczne, to znaczy takie, które chwyci za serce „przeciętnego Polaka”. Będą je oglądali krytycy, tłumy warszawian, a potem już w nieskończoność wycieczki szkolne z całego kraju (bo scenariusz – dość wierny dramatowi – nie pozwoli zapomnieć o Słowackim kilku rocznikom gimnazjalistów). I wielu znajdzie coś, co zna i lubi: dużo fajerwerków, pieśni, kaskaderski skok Kordiana. Przedstawienie jest monumentalnym pomnikiem ku czci tego, co w teatrze już było. Nawiązuje do tradycji scenicznej Kordiana oraz do historii Polski – również współczesnej. Mówi jednak upraszczającymi ogólnikami. Pokazuje Polaków zawieszonych w nieskończonej, metafizycznej przestrzeni dziejowej. Nie stanowi diagnozy tego, co tu i teraz, choć – jak się wydaje – taki był zamysł reżysera.

 

 

http://www.narodowy.pl/aktualnosci,242,polskie_pieklo_i_polskie_niebo_rozmowa_z_janem_englertem.html

p i k s e l