Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Tomasz Fryzeł
Scenografia ma charakter prowizoryczny. Nie jest to jednak przestrzeń anonimowa – akcja toczy się w Polsce. Scenę pokryto płytą OSB, trwałym materiałem, odpornym na działanie wody, ale równocześnie nieestetycznym, przemysłowym. Z tyłu przestrzeń zamyka monumentalne rusztowanie, stanowiące stelaż zarówno dla historycznych herbów Rzeczypospolitej, jak i dla zsypu na odpady. Na środku znajduje się groteskowy tron – parodystyczna imitacja tego, który stał się symbolem serialu Gra o tron. Tron jest właściwie muszlą klozetową, natomiast miecze tworzące oparcie oryginału zastąpiono zardzewiałymi metalowymi rurami. W głębi sceny materac oznacza prowizoryczną sypialnie Ubu (Zbigniew W. Kaleta) i Ubicy (Paulina Puślednik). Polska zobaczona przez Klatę i Justynę Łagowską – scenografkę spektaklu – trwa w stanie zawieszenia, remontu. Permanentna „gra o tron”zmusza do „życia na walizkach” – nie wiadomo, kto jutro będzie rządził, więc nie ma sensu niczego wykańczać, urządzać. Polska Klaty to kraj pogrążony w nieustannym negocjowaniu zasad i światopoglądów. Państwo w stanie kryzysu zbudowano na iluzorycznym fundamencie – po podniesieniu płyty OSB ujawniają się groby królewskie: płytkie, sztuczne, być może tylko namalowane. Narodowa tożsamość okazuje się złudzeniem: schodzenie do krypt jest błazeńskim popisem, obłudną próbą wykreowania użytecznej, porządkującej teraźniejszość historii. Polska tożsamość jawi się tylko jako jarmarczna fikcja celebrowana na użytek patriotycznych i sportowych wydarzeń.
Klata bezpośrednio odwołuje się do kontekstu transformacji przypominając, na przykład, scenę z Psów Pasikowskiego. W filmie z 1992 roku grupa pijanych byłych ubeków wynosi nieprzytomnego kolegę śpiewając solidarnościową pieśń Janek Wiśniewski padł. Klata powtarza ten gest – zemdlony Ubu podźwignięty zostaje na desce przypominającej drzwi, te, na których umierać miał Zbigniew Godlewski, pierwowzór Janka Wiśniewskiego. Film Pasikowskiego wywołał dyskusję wokółsymboli wyznaczających narrację o poprzednim ustroju – na podobną dyskusję o znakach i ikonach współczesności liczy Klata. Polska w jego spektaklu charakteryzuje się wzmożoną wrażliwością na perswazyjną, a nawet kreacyjną moc symbolu, poprzez który próbuje się określić. Spór o władzę w Polsce 2014 roku jest sporem o znaki.
Spektakl utrzymany jest w konwencji ludycznej farsy czy też amatorskiego szkolnego teatru. Aktorzy raczej recytują niż grają, w poszczególnych wypowiedziach starają się znaleźć dydaktyczny potencjał („nie traćmy nadziei i przenigdy nie wyrzekajmy się naszych praw” - mówi Rozamunda po znaczącej pauzie, spoglądając w kierunku publiczności), pozwalają sobie na niewybredne żarty, które często nie znajdują dramaturgicznego uzasadnienia, kreują kabaretowe sekwencje mające charakter wtórnej publicystycznej satyry (scena lotu Polaków nawigowanych przez rosyjskiego cara). „Teatr fajnansów” jest więc zarazem „teatrem fajansów” – teatrem estetycznej tandety, intelektualnego badziewia, emocjonalnego kiczu i celowej aktorskiej chałtury. W roli Ubu występuje Zbigniew W. Kaleta. Groteskowy, z twarzą obklejoną tłustymi włosami, tworzy parodię „wielkiej roli” – banalne zdania wypowiada tonem natchnionym i egzaltowanym. Wyrusza na wojnę, trzymając w ręku oręż – deskę klozetową i szczotkę do mycia toalet. Po bitwie monologuje wśród „trupów” żołnierzy, potem gorączkowo „improwizuje”, opowiadając profetyczny sen. Kalecie towarzyszy Paulina Puślednik: jako Ubica jawi się szyderczą „divą”, która zagubiła własne „emploi”. Będąc jedyną kobieta w świecie obleśnych, zunifikowanych samców próbuje różnych ról, jakie „tradycyjny” teatr narzuca aktorkom. Jest femme fatale, żoną żegnającą męża wyruszającego na wojnę, konspiratorką, obiektem seksualnym, doradczynią „swojego mężczyzny”. Gdy Ubu wyrusza na wojnę, Ubica tarza się z żalu po ziemi, w następnej scenie snuje intrygę wymierzoną przeciw mężowi. Każda z tych schematycznych ról zostaje skażona błazeństwem i przesadą, co demaskuje ich konwencjonalną, teatralnie zużytą naturę.
Duch Alfreda Jarry’ego naznacza całą twórczość Klaty. Przewrotne, sugestywne, przerażające w swojej groteskowości, a zarazem zabawne dzięki mistrzowskiemu wyczuciu kiczu, frywolności, wulgarności spektakle Klaty wyrastają z tradycji ufundowanej przez autora Króla Ubu. Mam jednak wrażenie, że w najnowszym przedstawieniu dyrektora Starego Teatru parada przewidywalnej brzydoty, nachalnych prowokacji i nieprzyzwoicie gęstych cytatów okazuje się nie tyle groteskowa, ile zwyczajnie śmieszna. Krakowska inscenizacja nie wnosi nic do odczytań tego dramatu – już w 2002 roku Piotr Szulkin, kręcąc filmową adaptację, zaproponował podobną wizję, stanowiącą krytyczną satyrę na bezideowość klas rządzących. Spektakl Klaty – w zamierzeniu zapewne prowokacyjny, bezczelny – głosi zbyt dużo oczywistości, by mógł wywołać jakąkolwiek dyskusję na temat polskiej najnowszej polityki. Być może spowoduje dyskusję estetyczną: jest nachalny w swoim przypadkowym/celowym kiczu, programowy w tworzeniu impotenckich prowokacji, które wywołują raczej znudzenie niż oburzenie. |
p i k s e l |