Teatr Polski we Wrocławiu, Scena im. Jerzego Grzegorzewskiego
Kronos
adaptacja sceniczna i reżyseria: Krzysztof Garbaczewski, scenografia: Aleksandra Wasilkowska,
kostiumy: Svenja Gassen, wideo: Robert Mleczko, reżyseria światła: Bartosz Nalazek, muzyka: Julia Marcell

premiera: 15 grudnia 2013

 

Aleksandra Haduła

Metafizyka banału

 

W przedmowie do Kronosu Rita Gombrowicz pisze, że autor intymnego dziennika uważał go za swoje najważniejsze dzieło, które w przypadku pożaru należało ratować w pierwszej kolejności. Akcja projektu Kronos w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego rozgrywa się częściowo za kurtyną przeciwpożarową; na ścianie z falistej blachy wyświetlono napis „Spektakl odwołany”. Teatralny Kronos jest przedstawieniem programowo niedokończonym i niejednoznacznym, przewrotnie „niescenicznym”, podobnie jak lakoniczny tekst Gombrowicza. Twórcy spektaklu prezentują katalog prywatnych dzienników o luźnej strukturze, który nie ma sprecyzowanego, wiodącego tematu i nie zamierza nikogo zachwycać, jednak w dość czytelny sposób nawiązuje do problemu działania jednostkowej pamięci. Na zrealizowanych w onirycznej konwencji nagraniach wideo, przerywających akcję w żywym planie, groteskowi lekarze grzebią narzędziami w głowach postaci, wyciągają z czaszek kawałki mięsa i obnażają skrywane wspomnienia. Ustawiony na proscenium robot przez cały czas trwania spektaklu zapisuje na kartkach jedno zdanie: „I like to remember things my own way”.

Zamiast tekstu pierwowzoru, Garbaczewski przeniósł na scenę zasadę jego działania, Gombrowiczowską metodę przytrzymywania przeszłości w miejscu i uporczywą potrzebę zostawienia po sobie namacalnego śladu. Z Kronosu Gombrowicza w (anty)spektaklupozostały jedynie fragmenty w formie przesuwającego się u dołu ekranu paska przedawnionych wiadomości z życia pisarza – ironiczne nawiązanie do medialnego szumu, który towarzyszył wydaniu książki: najważniejszej dla autora i zupełnie nieważnej dla reszty ludzkości. Z perspektywy przeciętnego czytelnika Kronos Gombrowicza jest zlepkiem nieistotnych, skrótowych informacji, podanych w nieatrakcyjnej formie listy imion, miejsc i kwot pieniędzy. Twórcy spektaklu nie udają, że jest inaczej – że z Kronosu można wyczytać jakąkolwiek odkrywczą myśl pisarza – w dzienniku nie ma przecież nawet przyzwoitej puenty, bo jego koniec dyktuje pospolita śmierć.

Na potrzeby projektu aktorzy napisali monologi-dzienniki oparte na własnych wspomnieniach, tekstach Gombrowicza, biografiach swoich idoli i innych znanych osób. Stworzone przez nich kronosy – dzienniki postaci pobocznych i przeciętnych, recytowane, śpiewane lub czytane z kartki, są mniej lakoniczne, bardziej uczuciowe i rozwlekłe niż Kronos-pretekst, a więc dotkliwiej banalne i często nudne. Mają przeciętną treść i nikłą wartość literacką, są programowo przewidywalne i niedoskonałe. A jednak wydaje się, że właśnie taka praca nad spektaklem – wychodząca poza standardowe „budowanie roli” – dała efekt uderzającej autentyczności. Następujące po sobie wypowiedzi postaci przeplatane filmowymi scenami z groteskowego szpitala niepostrzeżenie przechodzą jedna w drugą. Niektóre wyznania, może te bardziej osobiste, mają miejsce za kurtyną – śledzi je kamera. Doskonała gra aktorów i/lub ich odwaga w obliczu kompromitacji i ujawnienia intymnych zwierzeń sprawiają, że widz nie musi pamiętać treści emocjonalnych wynurzeń stojącego samotnie przy mikrofonie aktora-rozwodnika (Adam Cywka), aktorki-nimfomanki (Sylwia Boroń) symulującej za żelazną ścianą stosunek z mężczyzną-fantomem, ani przydługiej opowieści doświadczonego artysty (Wojciech Ziemiański), którą notuje młoda sekretarka. Historie są nieistotne, ważny jest moment ich słuchania. W pamięci pozostaje doświadczenie spotkania z przekonująco przedstawionymi postaciami, które mają swoje, czyli najważniejsze, życie, pożyczone od prawdziwych osób. Paradoksalnie więc nie przeszłość, ale teraźniejszość jest tutaj istotna, co w swoim emocjonalnym monologu podkreśla Adam Szczyszczaj. W nagranym zamiast pamiętnika filmie aktor, patrząc prosto w obiektyw kamery, wyraża swój protest wobec powrotów do przeszłości. Jego monolog ma jednocześnie charakter metateatralny. Pytanie o temat i sens toczącego się spektaklu obnaża teatralną iluzję, która ma jednak niepełny charakter – twórcom Kronosu udało się wytworzyć bliską relację z publicznością, atmosferę podobną do niezobowiązującego spotkania.

Z upływem czasu spektakl robi się coraz bardziej liryczny, płynny, nieoczywisty. W Kronosie nic nie jest jednoznaczne, bo wszystko zależy od wrażliwości nietrwałych postaci, budowanej na patchworkowych wspomnieniach z cudzej (lub zmyślonej) przeszłości. Po poruszanych podmuchami powietrza, zwisających z sufitu rękawach ze srebrnej folii, udających coś w rodzaju struktury pamięci (abstrakcyjna scenografia Aleksandry Wasilkowskiej), ślizga się kolorowe światło. W jednej z końcowych scen między rękawami przed grupą postaci ucieka czas w postaci królika; po chwili okazuje się, że to ludzie uciekają przed królikiem-czasem. Czas się zapętla i wygląda na to, że zabawa we wspominanie prowadzi donikąd. Ostatecznie jednak Kronos sceniczny, podobnie jak Kronos Gombrowicza, konsekwentnie nie stara się być „o czymś”, wystarczy, że zostawia ślad. Gry z teatralną konwencją, publicznością i krytyką są tylko pozornie ważne. W całym przedsięwzięciu nie chodzi o to, by wyciągnąć wnioski z obserwacji wspomnień i procesu ich rozkładu – chodzi o przeżycie eksperymentu, niezależnie od jego rezultatów.

p i k s e l