Teatr Narodowy w Warszawie
Pożegnania według powieści Stanisława Dygata
reżyseria: Agnieszka Glińska, adaptacja tekstu: Agnieszka Glińska, Tomasz Szczepanek, scenografia: Magdalena Maciejewska, kostiumy: Agnieszka Zawadowska, muzyka: Jan Duszyński,
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski, choreografia: Weronika Pelczyńska
premiera: 8 września 2012

 

Joanna Tomaszewska
Dokąd zmierzasz, świecie?

 

Na scenie stoi lekko nachylone prostokątne podwyższenie pokryte sztuczną trawą. Skośnie pada na nie ciepłe światło. Paweł (Marcin Hycnar) i Lidka (Patrycja Soliman) leżą na trawiastym zboczu nad rzeczką, w ciszy ciepłego poranka w podwarszawskim Komorowie. Dziewczyna zafascynowana przypatruje się życiu nabrzeżnej fauny. Leży na brzuchu, głowę opiera na złożonych
dłoniach, macha nogami w powietrzu. Paweł właśnie się obudził, przeciąga się, ziewa. Czas wydaje się stać w miejscu. W tej scenie Agnieszce Glińskiej udało się, za pomocą najprostszych środków scenicznych, uchwycić leniwą, melancholijną, a zarazem niepokojąco bezwładną atmosferę powieści Stanisława Dygata.
Jest rok 1938, dwoje młodych ludzi poznaje się przypadkiem w warszawskim klubie. Lidka jest fordanserką, Paweł pochodzi z rodziny inteligenckiej, ale oboje utracili wszelkie poczucie zakorzenienia. Postanawiają odpocząć od przeznaczonego im życia, wsiadają do pociągu i jadą „w jakieś zacisze, do jakiegoś zakątka wiejskiego”. Sielankę przerywa ojciec Pawła. Żeby nie dopuścić do romansu, załatwia Lidce posadę w magazynie odzieżowym, a syna wysyła na studia do Paryża. W sierpniu 1939 roku, po kilku miesiącach beztroskiego życia spędzanego na suto zakrapianych alkoholem potańcówkach, chłopak wraca do Polski. Pod koniec wojny trafia do wilii hrabiny Róży, gdzie schroniła się duża grupa uchodźców z Warszawy. Tam ponownie spotyka Lidkę, która jest teraz mężatką. Wzajemna fascynacja sprzed lat odżywa doprowadzając do rozpadu małżeństwa Lidki. Powieść kończy wjazd czołgów Armii Ludowej na ulice Podkowy.
W pierwszej (przedwojennej) części spektaklu życie inteligencji ujęte jest w konwencje estradowe, obnażające jego powierzchowność i sztuczność. Aktorzy w kostiumach nawiązujących do mody lat trzydziestych tańczą synchroniczne układy w stylu charlestona i shimmy. Lola Misińska (Ewa Konstancja Bułhak) wjeżdża na scenę na wrotkach, śpiewając swoje kwestie jak szansonistka z międzywojennego kabaretu. Po wygłoszeniu pełnego wyrzutów i pretensji listu do syna, Ojciec (Krzysztof Stelmaszyk) uśmiecha się promiennie i daje pokaz stepowania. Pierwszy monolog Pawła, który, spacerując po scenie, zwraca się prosto do publiczności i sarkastycznie komentuje mentalność swojego środowiska, przypomina kabaretowy skecz. Krytykując styl życia arystokracji, jednocześnie wpisuje się w tę samą formę, ale jako jedyny ma świadomość jej sztuczności.
W drugiej części, która przedstawia społeczność warszawskich wyższych sfer przeczekujących wojnę w Podkowie Leśnej, „numery” znikają, akcja zaś toczy się głównie przy stole. Ta gromadka ludzi, popadających w coraz większą biedę, wciąż próbuje żyć po królewsku, ostatkiem sił próbując ocalić pękające fundamenty dawnego świata. Kiedy Maryna (Beata Fudalej), ekscentryczna arystokratka, z przesadną gestykulacją, spowodowaną bimbrem, komentuje ich zakłamanie – siedzący przy stole uchodźcy z Warszawy zasłaniają rękami uszy. Sprawą honoru jest dla nich to, czy przy obiedzie znajdzie się oddzielny komplet sztućców do przystawek i do dania głównego, nawet gdy do jedzenia mają już tylko kartofle. Ciotka Walerka (Ewa Wiśniewska), układając pasjansa i wtrącając co chwila francuskie zwroty, przekonuje siostrzeńca, że udział w powstaniu jest „w dobrym tonie” i należy do rodzinnej tradycji. Wszędzie pod ścianami siedzą wojenni rozbitkowie. Z początku może się wydawać, że to postaci tragiczne – zagubieni, pozbawieni domów i godności ludzie (Pułkownik – Jerzy Łapiński – opowiada o poniżeniach, jakich doznał ze strony niemieckich żołnierzy: „sierżant z gębą buldoga […] kopnął mnie dwa razy w siedzenie”). Zaraz jednak okazuje się, że ich rozpacz także jest teatralna i sztuczna, to kolejne przedstawienie, które grają przed sobą nawzajem. Dopiero warunki wojenne, ścisk i bieda obnażają w pełni absurd i śmieszność sztywnych form zachowania.
Drastyczna różnica nastroju pomiędzy pierwszą a drugą częścią spektaklu stanowi odbicie przemiany zachodzącej w Pawle. Chłopak traci sarkastyczny dowcip i energię, popada w rezygnację, co widać w sposobie mówienia i w każdym geście. Ta zmiana wpływa na interpretację sytuacji głównego bohatera. Nasuwa wniosek, że to wojna odebrała Pawłowi sens życia, sprawiła, że zdecydowany, acz niezbyt pracowity, młody człowiek stał się osobą zagubioną i pozbawioną motywacji (w powieści poczucie wykorzenienia i bezwład określają Pawła od samego początku). Jednak to nie traumatyczne przeżycia zmieniły chłopaka. Paweł traci chęć do życia, bo widzi, że nawet wojna nie jest w stanie zedrzeć masek z twarzy ludzi jego środowiska.
Rytm spektaklu różni się diametralnie od rytmu powieści. Ponieważ akcja toczy się w wielu różnych miejscach, a tekst Dygata jest redukowany najczęściej do samego dialogu – przedstawienie sprawia wrażenie poszatkowanego na krótkie, następujące po sobie sceny. Ponieważ Agnieszka Glińska i Tomasz Szczepanek zachowali dialogi w niezmienionym stanie, aktorzy są często zmuszeni mówić do siebie długimi, skomplikowanymi zdaniami. To prawdopodobnie kolejne narzędzie służące podkreśleniu sztuczności, ale ten zabieg pozostaje niejasny, bo aktorzy starają się za wszelką cenę wypowiadać teksty „naturalnie”. Nie pominięto żadnego wątku, niektóre zostają jedynie zrelacjonowane przez Pawła, który zwracając się do publiczności, przejmuje w tych momentach funkcję narratora. Opowiada nie tylko o wydarzeniach, ale również o towarzyszących im okolicznościach („Rozgrzane powietrze migotało nad ziemią. Pachniało koniczyną.”) oraz o swoich przeżyciach i poglądach („Tego, co dziś zrobiłem z Lolą, nie żałowałem.”). Zachowuje się, jakby oprowadzał widzów po swoim życiu. Narracyjna konwencja przedstawienia nasuwa interpretację, że świat przedstawiony widzimy oczami Pawła, co jednak niewiele wnosi do spektaklu. Pomiędzy życiem osobistym chłopaka a funkcjonowaniem zbiorowości nie dochodzi do żadnego konfliktu, obie sfery istnieją obok siebie. Narracja mogłaby je łączyć, ale traci rację bytu, bo wątek osobisty – relacja pomiędzy Pawłem i Lidką – nie ma żadnego znaczenia. O ile w powieści miał pokazywać daremność próby ucieczki ze świata socjety, o tyle w spektaklu skomplikowana emocjonalnie relacja młodych ludzi schodzi na dalszy plan, pozostając jedynie pretekstem dla fabuły. Głównym bohaterem jest sfera inteligencji warszawskiej.
Niewątpliwym atutem przedstawienia jest aktorstwo. W dużej obsadzie (osiemnaście osób, z których wiele gra kilka postaci), wyróżnia się Patrycja Soliman, która potrafi stworzyć rolę z oszczędnych gestów i ledwie zauważalnej zmiany barwy głosu. Na uwagę zasługuje też Karol Pocheć. Cachard, przewodnik Pawła po paryskich lokalach gastronomicznych i dansingach, umiejętnie balansuje między niewymuszoną elegancją a niedbalstwem. Intryguje, czarujący nie tylko w słowach, ale także w każdym geście. Porusza się z leniwym, kocim wdziękiem. Kreacje, w pierwszej części budowane głównie poprzez „numery”, w drugiej pogłębiają się psychologicznie, co sugerowałoby, że w środowisku arystokracji coś się zmieniło, że ludzie zaczęli żyć „prawdziwiej” – a tak nie jest. Jednak niespójność pomiędzy aktorstwem a formą przedstawienia  obnaża nieskuteczność formy. Aktorzy są najbardziej przekonujący tam, gdzie nie udaje się im w nią wpisać.
Willa „Quo vadis”, w której rozmawiają Paweł i Lidka w finałowej scenie, niegdyś prawdopodobnie piękna i szlachetna, a teraz w ruinie, staje się symbolem świata odchodzącego w przeszłość – czasów świetności polskiej inteligencji, ale także ogólniej – rzeczywistości przedwojennej. Glińska opowiada o ludziach, którzy, gnębieni poczuciem straty, wolą rozpamiętywać przeszłość niż zmierzyć się z rzeczywistością. Może się bowiem okazać, że nie pozostało już nic, dla czego warto byłoby żyć, że wszystko skończyło się 1 września 1939 roku. Gorzki portret elit można czytać szerzej, jako obraz mentalności Polaków – ludzi, którzy rozdrapują rany i widzą samych siebie jako cierpiętników, którzy gloryfikują przeszłość i zamykają oczy na świat wokół siebie. W strachu przed pustką starają się utrzymywać pozory w kontaktach z innymi, ale w cichości ducha zadają sobie pytanie: dokąd zmierzasz, świecie?

p i k s e l