Tadeusz Kornaś

 

krasnogruda miłosza

 

Pogranicze

Ośrodek „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” w Sejnach powstawał na samym początku lat dziewięćdziesiątych. Stworzyły go, wraz z przyjaciółmi, dwa małżeństwa: Krzysztof i Małgorzata Czyżewscy (przeszli przez „Gardzienice”, później prowadzili w Poznaniu Teatr Arka) oraz Wojciech i Bożena Szroederowie1. Przez kolejne letnie sezony (1987-1989) wspólnie organizowali w Czarnej Dąbrówce „Wioski Spotkania”, na które zjeżdżali się twórcy teatralni, muzycy, artyści plastycy i zwykli uczestnicy (nie widzowie – bo Wioski w założeniu miały być miejscem tworzenia i oglądania wzajem swoich prac).

Powstanie „Pogranicza – sztuk, kultur, narodów” zbiega się z czasem przełomu, wychodzenia z komunizmu. Jakkolwiek dzisiaj brzmi to może trochę po kombatancku, tamte lata były czasem ogromnego entuzjazmu, świadomości otwarcia niezwykłych możliwości, decydowania o sobie. Osiedlenie się sporej grupy młodych ludzi w Sejnach, powstanie „Pogranicza” (widać to dobrze z perspektywy) było sposobem wyrażenia tego entuzjazmu. Działalność artystyczna miała być dopełniana przez zaangażowanie się (bynajmniej nie stricte polityczne) w sprawy regionu. Albo odwrotnie – określony kontekst miał wpływać na tworzenie sztuki. Gdzieś w tle pozostawały też poszukiwania Grotowskiego, hasło kultury czynnej (ale w tym przypadku tworzonej w konkretnym miejscu z konkretną społecznością).

Dalej zaczyna się „mityczna” historia „Pogranicza”. Zamiast organizować kolejną „Wioskę Artystyczną”, przyszli twórcy Ośrodka wyruszyli latem 1990 roku z Kaszub w „Podróż na Wschód”, jedną z najdłużej nieprzerwanie trwających (uwzględniając nawet objazdy Reduty) wypraw teatralnych w Polsce. Kilkadziesiąt osób, z wozami, z dziećmi, wędrowało przez cztery miesiące. W drodze powstawał też statut przyszłej placówki (choć nie wiadomo było jeszcze, gdzie będzie jej siedziba). Pracowano nad spektaklem Tętent, opartym na życiu i twórczości Federico Garcii Lorki, na tradycji głębokiego śpiewu cante jondo. Spektakl powstał, lecz zaprezentowano go ledwie kilka razy. Zwieńczeniem „Podróży na Wschód” było pierwsze spotkanie Pamięć Starowieku, zorganizowane w Sejnach z mieszkańcami tamtego miasta i regionu.

Ale ostatecznie powstał wówczas nie teatr, lecz przedziwna instytucja-hybryda, dla której trudno znaleźć w Polsce odpowiednik. Siedzibą Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” stały się właśnie Sejny – miasteczko na pograniczu polsko-litewskim. Krzysztof Czyżewski, szef Pogranicza, wspomina, że teatr zszedł wtedy na dalszy plan: „Praca związana z «Pograniczem» pochłaniała nas coraz bardziej, weszła w miejsce teatru. To była ta nowa przygoda i wyzwanie, których wewnętrznie tak bardzo pragnąłem. Już nie kultura alternatywna i szczęśliwa kolonia artystów docierających do grajków bożych po stare pieśni, bojkotująca rzeczywistość zdeprawowaną przez komunę. Nagle wokół nas pojawili się uczniowie szkół i ich nauczyciele, samorząd lokalny, parafianie, zwaśnieni ze sobą Polacy i Litwini różnych generacji; nagle pojawiła się Europa Środkowo-Wschodnia pełna napięć, z zatraconą tożsamością i bogatą tradycją niezwykłych wielokulturowych miast (...). Zaczęły powstawać nowe projekty: «Dialogi o tolerancji», «Klasa dziedzictwa kulturowego», «Środkowoeuropejskie Forum Kultury», «Małe ojczyzny Europy Środkowo-Wschodniej»...”2

Jednym z podstawowych projektów Ośrodka było stworzenie Szkoły Pogranicza. W sejneńskich szkołach prowadzono zajęcia dotyczące kultur regionalnych (mówiono wówczas o „małych ojczyznach”), dotyczące mniejszości wyznaniowych i etnicznych, tolerancji. Wiele zajęć prowadzono także w siedzibie Ośrodka (czyli opuszczonej jesziwie – szkole talmudycznej) oraz (bardziej spektakularne przedsięwzięcia) w ogromnej Białej Synagodze. Teatr odgrywał w tej pracy edukacyjnej bardzo ważną rolę, ale służył przede wszystkim jako płaszczyzna spotkania Polaków i Litwinów. Był też silnym bodźcem do poznawania przez młodzież przeszłości miasta, regionu, rodzin i kultur. Bo członkowie „Pogranicza”, choć wcześniej mieli takie ambicje, ostatecznie zrezygnowali z tworzenia teatru we własnym gronie. Stali się raczej reżyserami zdarzeń, animatorami. Aktorami kolejnych przedstawień była młodzież w różnym wieku.

Spektakle najczęściej odwoływały się do wielokulturowości i wielowyznaniowości tego regionu. W 1992 roku przygotowano Różę. Z tym przedstawieniem związana jest szczególna historia. Dzieci miały wybrać jeden z obszarów kulturowych, który chciałyby szerzej poznać i wykorzystać. Wybrały kulturę Cyganów – powstał spektakl oparty na folklorze i baśniach romskich. Pogranicze jednak nie poprzestało na czytaniu dzieciom wierszy Papuszy, baśni i na opowiadaniu o Romach. Klasa Szkoły Pogranicza wyruszyła do wiosek romskich w Karpatach – dzieci pokazywały tam zarys przedstawienia, pracując nad nim nadal, ucząc się tańców i pieśni. Integracja Polaków, Litwinów i Cyganów nastąpiła bardzo szybko.

W pracy „Pogranicza” wiele wątków zazwyczaj łączy się ze sobą. Równolegle przygotowywano „dorosłe” przedsięwzięcie. W Puszczy Knyszyńskiej w 1992 i 1993 roku powołano Cygańską Wioskę Artystyczną. Zjechali się Romowie z całej Europy i zaproszeni przez Ośrodek goście. Było to jedno z nielicznych spotkań, podczas których można było zanurzyć się w romską rzeczywistość, poznać ją od środka. Dominowała muzyka. Prowadzono warsztaty taneczne, odbywały się koncerty (ale obejrzeć można było w Sejnach również niezwykły spektakl romskiego Teatru Pralipe, agendy Theater am der Ruhr, czyli Krwawe gody Lorki). Pokazano także Różę.

W 1996 roku Teatr Pogranicza przygotował Dybuka Szymona An-skiego. Przedstawienie miało premierę w Białej Synagodze. I znów było projektem przekraczającym ramy teatru. Kiedyś ludność żydowska stanowiła spory odsetek mieszkańców Sejn, dziś jej kultura jest tu tylko wspomnieniem. Aktorzy (tym razem starsza młodzież licealna) poznawali więc żydowską tradycję, poszukując jej śladów, słuchając wspomnień starszych ludzi. Spektakl został przygotowany z rozmachem. Pokazywany był w wielu miastach (między innymi w Krakowie podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej w synagodze Izaaka). Wtedy powstała też Kapela Klezmerska – istniejąca zresztą do dziś.

Później Teatr Pogranicza zrealizował jeszcze Wijuny Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz (z fragmentami I i II części Dziadów Mickiewicza – premiera w roku 1998) i szczególne przedsięwzięcie, czyli Kroniki sejneńskie, przygotowane pod opieką Bożeny Szroeder (po raz pierwszy zaprezentowane w 1998 roku, do dzisiaj pokazywane w różnych wariantach). Na potrzeby tego widowiska uczniowie sejneńskich szkół zbudowali ogromną makietę swojego miasta. Od starych mieszkańców Sejn i okolic czerpali opowieści, pieśni, pytali ich o zanikłe już tradycje, o ludzi, o barwne historie. Podczas spektaklu, odwołując się do konkretnych miejsc wskazywanych na makiecie, opowiadali historię swojego miasteczka – nie oficjalną, lecz kształtowaną poprzez życie zwykłych ludzi, pieśni, dotknięcie czasu istniejącego już tylko w pamięci.

Wszystkie projekty Pogranicza miały podłoże edukacyjne, ale traktowane były bardzo osobiście przez każdego z uczestników. W spektaklu opowiadali w pewnym sensie także o sobie, prywatnych fascynacjach, przeżyciu spotkania z tradycją, z odmiennością. Powstał specyficzny typ aktorstwa, które polega na dzieleniu się swoją wiedzą i przemyśleniami.

Oczywiście nie wszystko przeradza się w „Pograniczu” w spektakle. Ogromnie ciekawe były projekty Dom, Gniazdo czy Świątynia. Były to działania adresowane do dzieci z różnych narodowości i wyznań, posiadające też aspekt – nazwijmy to – performatywny, ale nie przeznaczone do pokazywania. Młodzież spotykała się w odosobnionych miejscach, budując przez kilka dni dom czy świątynię, równocześnie poznając odrębności różnych kultur: pieśni, tradycje, modlitwy, zwyczaje, tańce. Wspólne dzieło niewątpliwie posiadało walory artystyczne, ale nie tylko. Budowanie domu pozwalało poznać techniki pracy rzemieślniczej, a także zrozumieć, że forma domu w znacznej mierze zależy od kultury czy wyznania. Młodzież musiała się wcześniej przygotować, pytając starszych o tradycję i rzemiosło. W przypadku budowania świątyni wartości religijne, dzielenie się różnymi sposobami modlitwy czy pieśni, musiało też znaleźć wyraz w najbardziej przyziemnych formach budowania i dekorowania wnętrz. Jednak nie chodziło o tworzenie syntezy religii, lecz o wspólne budowanie. Przecież rzymscy katolicy (modlący się bądź po polsku, bądź po litewsku), unici, prawosławni, ewangelicy, starowierzy, żydzi żyją na suwalszczyźnie od wieków obok siebie.


Wszystko to stanowi ledwie skromny fragment działań „Pogranicza – sztuk, kultur, narodów”. Ośrodek, powtórzę, nie jest teatrem i tworzenie spektakli nie jest tu sprawą najważniejszą. Gdy „Pogranicze” zaczęło pracę w Sejnach, zaczęto od spotkań w synagodze pod hasłem Pamięć Starowieku. Stanowiły one płaszczyznę integracji różnych społeczności. Odbyło się, na przykład, spotkanie zaduszkowe, podczas którego ludzie każdej kultury na swój sposób wspominali pieśniami swoich i cudzych zmarłych.

„Pogranicze” nie zamknęło się w kręgu spraw najbliższej okolicy. Bardzo szybko stało się ośrodkiem kultury środkowowschodniej. Powstała oficyna wydawnicza Pogranicze, w której wydano między innymi książki Stanisława Vincenza, Tomasa Venclovy, Grigorija Kanowicza, Jerzego Ficowskiego. Ukazuje się także magazyn „Krasnogruda”, którego kolejne numery poświęcone są różnym aspektom kultury Europy Środkowowschodniej. Powstały między innymi zeszyty o Siedmiogrodzie, krajach byłej Jugosławii, o Albanii, Białorusi. Najnowszy numer poświęcony jest kulturalnej obecności wschodnich Europejczyków w Nowym Jorku. Ośrodek przyznaje tytuł Człowieka Pogranicza: ostatnim laureatem był Arvo Pärt. Organizowane są spotkania poetów, artystów, twórców kultury (na przykład: „Środkowoeuropejskie Forum Kultury”, „Otwarte Regiony Europy Środkowo-Wschodniej”, „Camera Pro Minoritate”, „Café Europa”)...


Do doliny Issy

Z Sejn należy jechać na Żegary. Dalej ręcznie namalowany znak „Krasnogruda” wskazuje kierunek na polną drogę. Morenowy pejzaż sejneńszczyzny sprawia przed zmierzchem wrażenie bajecznej krainy. W porozrzucanych pośród wzgórz domach mieszkają ludzie, dla których to krajobraz pewnie oczywisty. My jednak, widzowie spektaklu, który ma zostać pokazany o zmroku w Krasnogrudzie, czujemy się, jakbyśmy wkraczali w zadziwiający świat doliny Issy z powieści Czesława Miłosza. Przy drodze, po lewej, tajemnicze jezioro – powykręcane, zarośnięte, jakby kryło mroczną tajemnicę. Wieczorem ciemne i groźne, schowane w cieniu morenowych wzgórz przed zachodzącym słońcem. Gdy będziemy wracać, już nocą, będzie można zobaczyć w nim księżyc, wyglądający, jakby świecił z głębi wody. Bita droga wije się między gospodarstwami, zmieniając się na koniec w prawie nieuczęszczany szlak – dwie nitki wytłoczone przez koła nielicznych samochodów. Na pastwiskach ryczą krowy – tutaj, na Suwalszczyźnie, latem nocują poza stajnią, na łąkach. Gospodarze wychodzą w pole, żeby je wydoić...

Powrót w sielankową przeszłość, do mitycznej „natury” nie jest jednak możliwy. Przed każdym domem samochód. Wieczorem na horyzoncie rozświetlają się wieże jakichś urządzeń – jesteśmy przecież parę kilometrów od granicy. I my, zmierzający ku Krasnogrudzie, nie jesteśmy ludźmi natury. A jednak taka droga, taki krajobraz, zmienia sposób patrzenia na rzeczy wokół.

Na granicy lasu znajduje się parking dla samochodów. Zadziwiające, jak wiele ich przyjedzie, bo przecież nie prowadzono prawie żadnej akcji promującej spektakl – tymczasem pojawią się rejestracje z całej Polski.

Tego sierpniowego wieczoru zgromadziło się przy krasnogrudzkim parku pewnie ze sto, albo i więcej osób. Małgorzata Sporek-Czyżewska, współreżyserka Doliny Issy (drugim reżyserem był Wojciech Szroeder), przechadza się z lampą, we wnętrzu której płonie świeczka. Rozmawia z przybyszami-widzami, wreszcie mówi, byśmy podążali za nią, za jej światłem.

Zmierzcha. Oczy stopniowo przyzwyczajają się do zapadającej ciemności. Dochodzimy na łąkę, która schodzi nad jezioro. Światło mocnych reflektorów oświetla pustą drogę do jeziora i odbija się dalej w jego tafli. Widzowie rozsypali się szerokim łukiem po łące, patrząc w toń. Można domyśleć się obecności śpiewaków – leniwie brzmi litewska daina. Wielogłosowy śpiew w języku Bałtów nasyca przestrzeń tęskną pieśnią. Za chwilę rozbrzmiewa jednogłosowa polska melodia. A teraz po rosyjsku – to od starowierów. Znów litewska. Nie widać śpiewaków, pieśni same biegną po jeziorze. Wciąż, jak kiedyś, mieszkają w tych okolicach Polacy i Litwini, są tu starowierzy, byli Żydzi, Niemcy... Brzmienia pieśni przywołują ludzi z dawnych czasów. Są jak bezcielesne wspomnienie.

Czas wchodzenia w noc, wypełniony pieśniami, nagle się kończy. Śpiewacy wychodzą z półmroku. Biegną w kierunku widzów, rozsypani szeroką ławą. Nie zatrzymują się, mijają nas.

Na ekranie zawieszonym pośród parkowych drzew oglądamy filmową migawkę z wizyty Czesława Miłosza w Krasnogrudzie w latach dziewięćdziesiątych. Niespiesznie przechadzając się po parku, mówi o dostrzeżonych zmianach: tu były wielkie drzewa, chyba lipy, teraz ich nie ma... Wszystko się przypomina, ale wygląda jakoś inaczej. Miłosz spędzał tu szczęśliwe dni dzieciństwa, teraz, w dniach starości, wszystko się przemieniło. Tych kilka zdań Miłosza o miejscu i krajobrazie powtarza się w filmie po kilkakroć. Aż nagle po przeciwległej stronie polany mocne światło wyłania huśtawkę zawieszoną na ogromnym drzewie, na której kołysze się chłopak. Mówi wiersz Innego końca świata nie będzie. Zawieszona na długich sznurach huśtawka i ubrany w „międzywojenny” strój chłopak, wyglądają jak zjawy. Stary Miłosz mówił o początku. Chłopak na huśtawce – o końcu.

Ten dialog współczesności, przeszłości, wspomnienia, pięknej przyrody i przeczucia zagłady będzie pojawiał się w widowisku przygotowanym przez Teatr Pogranicza raz po raz. Oto gdzieś pośród drzew oświetlona zostaje tablica ze zdjęciami zamachu na World Trade Center. Nawet tutaj, nad jeziorem Hołny, ten symbol ma znaczyć. Dla mnie to trochę nadużycie, manipulacja – tragedia prawdziwa, ale stanowiąca pretekst do zabijania. Nie wiem, czy to patetyczne serio, które teraz stało się już popkulturową ikoną, czy też celowe użycie tej ikony na zasadzie: „oto jak wygląda nasz koniec świata w tysięcznych kopiach”.

To zdjęcie jednak nie pozwala na pięknoduchostwo, zatopienie się w przepięknym krajobrazie Krasnogrudy, bo odsyła gdzieś na zewnątrz, nie pozwala się schować przed problemami świata w nierzeczywistą krainę Issy.

A tuż obok Baltazar z powieści Miłosza wadzi się ze swoim życiem, swoim niedopasowaniem do świata. Stojąc pomiędzy gałęziami, wykrzykuje, że już wkrótce to wszystko (czyli jego życie) się skończy.

Twórcy przedstawienia nie opowiadają historii, budują raczej obrazy, nastroje inspirowane Doliną Issy (autorem scenografii jest Rafał Winiewicz). My, widzowie, podążamy od jednego oświetlonego mansjonu do kolejnego. Obrazy powoływane są dla nas, ale i my stajemy się częścią tego wędrującego krajobrazu.

Jedna z najpiękniejszych scen... Zrobiło się już całkiem ciemno. Na końcu parkowej alejki rozbłyska mocne światło na ganku drewnianego dworku. Rozświetla jakieś sylwetki w strojach sprzed niemal wieku. Bohater Doliny Issy, Tomasz, biegnie alejką ku własnej przeszłości. Właśnie tak, bo postaci stają się wspomnieniem, są jak cienie tych, którzy tu mieszkali, którzy odeszli. Podświadomie odwołujemy się do wyobraźni Kantorowskiej, do Mickiewiczowskich Dziadów. Sceny przed dworkiem wydają się wspomnieniem bliskich, wspomnieniem jakiejś mitycznej, ciepłej przeszłości, wspomnieniem dzieciństwa.

Obrazy przenikają się z oniryczną płynnością. Oto scena wizyty u cadyka. Baltazar dowiaduje się, że innego życia mieć nie będzie, bo inne byłoby cudze. Wściekły, biegnie dalej. Kolejne mansjony, kolejne postaci. Na łące nagonka na Baltazara... Oniryczny świat zaczyna nas zagarniać coraz mocniej. Natura dopełnia kompozycji: wschodzi ogromny księżyc – w pełni, a jakże. Setki gwiazd. A żeby jeszcze wzmocnić wrażenie – przez środek nieba nakreślony zostaje wielki krzyż. Stworzyły go oświetlone przez księżyc smugi po przelocie samolotu. Rosa pod stopami.

Nie da się uciec od takiego opisu, bo to wszystko działa na nas, widzów, zostaje w pamięci. Przemoczone buty, niebo z krzyżem i gwiazdami, i ostatnie sceny – celebrowane długo, teatralnie. O tym, jak Magdalena straszyła po śmierci, jak rozkopano jej grób i odcięto głowę...

Aktorzy, amatorzy przecież, grają bardzo sztucznie. Ale uderza ich zaangażowanie. I, paradoksalnie, ta sztuczność, mówienie podniesionym głosem, nabiera znamion prawdy. Młodzi ludzie chcą powiedzieć coś ważnego – spojrzeć w przeszłość, dotknąć dawności tego niezwykłego miejsca.

Na koniec spektaklu formuje się pochód. Najpierw trzej chłopcy grający raz po raz sygnał na fanfarach. Za nimi aktorzy i my. Po łące, po drodze. Aktorzy odchodzą do innego świata, przywołani stamtąd na chwilę. A my? Maszerujemy ze zjawami. Wszystko się tutaj przemieszało. Park dworski, Miłosz, Pogranicze, my, księżyc, jezioro, koniec świata. Fanfary grają raz po raz, jak w Teatrze z Oklahomy w zakończeniu Ameryki Franza Kafki. Jak na koniec świata albo na pojednanie wszystkich ze wszystkimi.

Było coś czarującego w tym przedstawieniu. Emocjonalne i fizyczne zaangażowanie widza jest wpisane w jego formułę. Jest tu miejsce i na dystans. Gra i przestrzeń, i duchy, i magia, i pamięć o współczesności.


Trakt Krasnogrudzki

Spektakl „Pogranicza” Dolina Issy rodził się naturalnie, bez pośpiechu. Na początku pracy w Krasnogrudzie być może nikt nie przypuszczał, że będzie ona zmierzać w kierunku dzieła teatralnego.

Przed II wojną światową w Krasnogrudzie mieszkały ciotki Czesława Miłosza: Gabriela i Janina. Był tu liczący 344 hektary majątek, przy którym hodowano konie, a dwór służył równocześnie jako pensjonat. Tutaj w czasach szkolnych i uniwersyteckich wakacje spędzał przyszły poeta.

Gdy w 1989 roku stał się możliwy jego przyjazd do kraju, Miłosz odwiedził Krasnogrudę. Spotkał go wtedy Krzysztof Czyżewski: „spotkaliśmy się niespodziewanie, na brzegu rzeki, nieopodal Sejn i Krasnogrudy. Przebywałem tam z gronem przyjaciół i książkami Miłosza w plecaku, aby powołać do życia Ośrodek «Pogranicze». On przebywał tam z bratem, Andrzejem, by odwiedzić miejsca rodzinne po półwieczu wygnania. Nie chciał rozmawiać o książkach, lecz o życiu. Żarłocznie był ciekawy nowego i młodych ludzi przystępujących do działania w przestrzeni spustoszonej historią XX wieku”3. Później – w czerwcu 1992 roku – Czesław Miłosz był gościem „Pogranicza”, odwiedził też z synem Antonim dwór w Krasnogrudzie. Pytany, jakie skojarzenia emocjonalne wywołuje w nim to miejsce, odpowiadał wymijająco: „Hm. Mam dużo skojarzeń, tak, nawet bardzo dużo, ale wolałbym tego publicznie nie ujawniać”4. Po jego pierwszym pobycie powstał wiersz Powrót:

„W starości wybrałem się do miejsc, po których kiedyś błądziła moja wczesna młodość.

Rozpoznałem zapachy, linie polodowcowych pagórków, owalne misy jezior.

Przedzierałem się gąszczem tam, gdzie kiedyś był park, ale nie znalazłem śladów alei.

Stanąłem nad wodą i tak jak wtedy lekko łuszczyła się fala, niepojęta identyczność, niepojęte oddzielenie”5.

Miłosz stał się – można powiedzieć – nieoficjalnym patronem „Pogranicza”. W styczniu 1999 roku przekazał symbolicznie dwór Ośrodkowi. Czesław i Andrzej Miłoszowie oraz Janina i Andrzej Jurewiczowie, ostatni spadkobiercy Krasnogrudy, chcieli, by w dworze powstało Międzynarodowe Centrum Dialogu pod opieką Fundacji „Pogranicze”.

Miejsce nad jeziorem Hołny pozostawało wciąż jednak zaniedbane, opuszczone i niszczejące.

Latem 2005 roku w Krasnogrudzie na trzy miesiące pojawili się uczestnicy projektu „klasa dziedzictwa kulturowego”, prowadzonego przez Małgorzatę Sporek-Czyżewską i Wojciecha Szroedera. Uporządkowali teren wokół dworu i doprowadzili budynek do jako takiego stanu. Zaczęli też zbierać informacje u okolicznych mieszkańców o byłych gospodarzach Krasnogrudy czy o przedwojennym pobycie Czesława Miłosza.

Warsztaty plastyczne z młodymi uczestnikami projektu prowadził tu Rafał Winiewicz. W artykule publikowanym w „Autoportrecie” Dorota i Łukasz Galuskowie tak opisali ich efekty: „Irena odnalazła miejsce, gdzie kiedyś był sad. Zaznaczyła je koszem jabłek i rozłożonym parasolem – wspomnieniem Florentyny Kunat, szwagierki matki Miłosza, która lubiła przechadzać się wśród jabłoni. Na tyłach dworku Bartek ustawił niebieski fortepian. Muzykę, dochodzącą z wnętrza przez otwarte okna, krasnogrudzianie zapamiętali niemal jako synonim dworu – nigdzie w okolicy nie było przecież drugiego takiego instrumentu. Tam, skąd kiedyś do folwarku wiodła aleja, Ula zbudowała bramę, jakby w odpowiedzi Miłoszowi, który w 1989 roku, po pięćdziesięciu trzech latach odwiedził krasnogródzki majątek (...) Echo Miłoszowego Walca pobrzmiewa w oknie, które Weronika umieściła tam, gdzie kiedyś prawdopodobnie była altana”6.

Lato w Krasnogrudzie, które spędziła tam „klasa dziedzictwa kulturowego”, było bardzo owocne i różnorodne. Śpiewano, muzykowano, pracowano, poznawano przeszłość, oswajano przestrzeń. Gościem w Krasnogrudzie był też Tomas Venclova. „Krasnogrudzkie lato zakończyło się w niedzielę 14 sierpnia – w pierwszą rocznicę śmierci Czesława Miłosza – wspólnym wspominaniem poety. Po mszy w kościółku w Żegarach, odprawionej tutaj – jak zwykle – po litewsku, z czytaniami po litewsku i polsku, z litewskimi pieśniami i słowem o poecie wygłoszonym przez Krzysztofa Czyżewskiego, goście i mieszkańcy Krasnogrudy, starsi i młodsi, spotkali się we dworze. Wiersze Miłosza zabrzmiały po polsku, litewsku, recytowane przez Tomasa Venclovę i Anatola Roitmana, przygrywała sejneńska Kapela Klezmerska i litewska Alna z Puńska, opowieściom nie było końca.”7 Ośrodek Pogranicze w zupełnie naturalny sposób doprowadził do zgodnego spotkania polsko-litewskiego.

Później urządzono w Sejnach wystawę w Białej Synagodze. „Wnętrze świątyni – pisała Magdalena Bartnik – przybrało wygląd szczególny i niecodzienny, wkradł się tam duch surrealno-magiczny, pośród portretów fotograficznych starych krasnogrudzian, plansz dokumentujących artystyczno-warsztatowe działania letnie, urządzono także salonik z okresu międzywojnia oraz gabinet poety (...). W synagodze postawiono kopię werandy dworkowej, znajduje się ona tuż przy wejściu. Zatem wchodząc do synagogi, znajdujemy się na werandzie we dworze. (...) Wychodząc z bóżnicy, znajdujemy się we wnętrzu domostwa, które jest zewnętrzem, przestrzenią miasta pod odkrytym niebem.”8


W 2006 roku do dworu znów zjechali młodzi ludzie. Miejsce było już oswojone, lecz wciąż zadziwiające, zaczarowane. Tym razem podjęto pracę nad spektaklem, którego bohaterem miało być właśnie to miejsce, ten dwór. Małgorzata Sporek-Czyżewska i Wojciech Szroeder zajęli się reżyserią, czy raczej opracowaniem i koordynacją pomysłów młodych ludzi. Postanowiono, tak jak rok wcześniej, wykorzystać do działań artystycznych całą przestrzeń parku dworskiego. Przedstawienie – jak wspomina Małgorzata Czyżewska – miało być pokazane tylko raz: w drugą rocznicę śmierci Czesława Miłosza. Stało się inaczej. Pokazywane było wielokrotnie, także i następnego lata.

Gdy jechałem w sierpniu 2007 roku, by zobaczyć Dolinę Issy, zastanawiałem się, kto tu przyjedzie, przecież to zupełny koniec świata. Może będę jedynym widzem? Tymczasem gości przyjechało wielu.

Gdy spektakl się kończy, widzowie zapraszani są na kompot. Niedawni aktorzy oprowadzają ich po dworze, gdzie urządzono skromną ekspozycję. Nie owa skromna kolekcja zdjęć i rysunków jest jednak ważna, lecz pasja, z jaką młodzi ludzie opowiadają o tym domu, o tym miejscu.


1 O „Pograniczu – sztuk, kultur, narodów” pisałem szerzej w książce Włodzimierz Staniewski i Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”, Wydawnictwo Homini, Kraków 2004, s. 265-272.

2Tradycja i „Pogranicze”. Z Krzysztofem Czyżewskim rozmawia Tadeusz Kornaś, „Konteksty – Polska Sztuka Ludowa” 1998 nr 1, s. 8.

3 Krzysztof Czyżewski, Linia powrotu, „Tygodnik Powszechny”, 22 sierpnia 2004.

4 Poszukiwanie ojczyzny. Z Czesławem Miłoszem rozmawia Krzysztof Czyżewski. „Krasnogruda” 1993 nr 1, s. 16.

5 Czesław Miłosz, Powrót, [w:] idem, Dzieła zebrane. Wiersze, tom 4, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004, s. 278.

6 Dorota i Łukasz Galuskowie, Przechodziświaty, „Autoportret” 2007 nr 2, s. 51-52.

7 Ibidem, s. 52.

8 Magdalena Bartnik, Brzegiem baśni, „Didaskalia” 2006 nr 71, s. 102.

p i k s e l