Jolanta Łada

 

bogowie są wśród nas

 

Richard Wagner Festspiele w Bayreuth
Ryszard Wagner

pierścień nibelungów

kierownictwo muzyczne: Christian Thielemann
reżyseria: Tankred Dorst
scenografia: Frank Philipp Schlössmann
premiera: 25, 26, 28, 30 lipca 2006

 

 

Sto trzydzieści lat temu, w 1876 roku, w Bayreuth wystawiono po raz pierwszy tetralogię Pierścień Nibelungów , inaugurując działalność wagnerowskiego teatru zwanego Festspielhaus. Okrągła rocznica sprawiła, że z ciekawością i niepokojem oczekiwano tegorocznej, nowej inscenizacji cyklu. Reżyser stanął przed wyzwaniem: ma ona być ciekawa, inna, ale jednocześnie trafiająca w najbardziej tradycyjne gusta. I udało mu się znaleźć złoty środek.

U Tankreda Dorsta wszystko daje złudzenie rzeczywistości; ogień się pali, Ren płynie, złoto świeci. Bogowie żyją obok ludzi, choć nie kontaktują się z nimi bezpośrednio. Poprzez to wzajemne mijanie się bogów i ludzi, uczestników i obserwatorów, zaangażowanych i obojętnych, Pierścień Nibelungów staje się bliższy współczesności; choć jego akcja toczy się w pradawnej Germanii, krainie o surowym klimacie, pełnej lasów i dzikiego zwierza, której mieszkańcy są twardzi, szorstcy i podobnie wyobrażają sobie swoje bóstwa.

 

Już w pierwszej scenie Złota Renu widać połączenie rozwiązań nowatorskich z tradycyjnymi. Oślizgły karzeł Alberyk (Andrew Shore), w kostiumie przypominającym skórę gada, usiłuje w głębinach Renu dać upust swoim chuciom. Scena przedstawia fragment dna rzeki, ułożony z różnej wielkości kamieni, po których przesuwają się świetlne cienie. Niektóre z tych głazów to skulone ciała tancerek, które prostują się znienacka. Alberyk rzuca się w ich kierunku, potykając się i ślizgając na kamieniach. U góry widnieje zarys powierzchni wody z fragmentami nadbrzeżnej roślinności. Co jakiś czas pojawia się tam sylwetka płynącej nagiej kobiety, w końcu całe kłębowisko ciał. Córy Renu prezentują się w ognistoczerwonych barwach, a strzeżone przez nie złoto – w formie złomów o nieregularnych kształtach.

Kostiumy postaci ze świata fantastycznego są tradycyjnie, choć z elementami nowoczesnymi. Wotan pojawia się w długiej pelerynie, z opaską na oku i z nieodłączną włócznią w ręce. Freja, Fryka, Donner i Froh – są niczym posągi o fantazyjnych nakryciach głowy, ze sporych rozmiarów napierśnikami. Erda wynurza się spod ziemi w czarnej sukni ozdobionej srebrzystymi sferami wielkości bombek choinkowych. Jedynie Loge, bóg ognia, odbiega wizerunkiem od pozostałych, pojawiając się w skórzanym współczesnym płaszczu.

Granica pomiędzy światem rzeczywistym a mitycznym jest zarysowana subtelnie, ale widoczna. Kiedy bogowie spierają się z olbrzymami o Freję, pojawia się nagle mężczyzna z aparatem, fotografuje zabazgraną sprayem ścianę i odchodzi. Podziemne królestwo Alberyka to zaplecze techniczne fabryki, gdzie przez krótką chwilę inżynier sprawdza stan instalacji gazowej. Pod dotykiem włóczni Wotana industrialna ściana rozsuwa się, ukazując grotę ze skarbcem Alberyka. Ukrywającym się w leśnej głuszy Zygmundowi i Zyglindzie towarzyszy zakochana para z rowerem i kilkoro bawiących się dzieci. Nad lasem, w którym Zygfryd ma zmierzyć się ze smokiem, widać fragment autostrady i dwóch budowniczych w namiocie. W scenie śmierci bohatera pojawia się najpierw ekipa dochodzeniowa, obrysowując kontur leżącego ciała i fotografując miejsce przestępstwa.

Dopiero w ostatniej części tetralogii, czyli Zmierzchu bogów, rzeczywistość mitologiczna wchodzi w bezpośredni kontakt ze współczesną. Reżyser umieścił akcję w luksusowym hotelu i ubrał chórzystów w wieczorowe stroje gości przybyłych na zaślubiny Zygfryda z Gudruną i Gunthera z Brunhildą. Popijając szampana, stają się uczestnikami wielkiej gali. Zanim jednak nowożeńcy staną na pokrywającym scenę czerwonym dywanie, przebiegnie po nim postać w czarnym trykocie z wymalowanym wizerunkiem śmierci. Co prawda zostaje zaraz przepędzona, nie mniej zły omen zostaje. W finale, gdy płonie Walhalla, z hotelu uciekają goście z walizkami, dziećmi, zabawkami, niektórzy w lekkim dezabilu, zaskoczeni przez katastrofę...

Samą Walhallę widzimy jako zaledwie fragment mozaikowego sklepienia z wielkim okiem pośrodku. Oko Opatrzności w świecie germańskich bogów jest tak samo narażone na zagładę, jak oni sami. Płonie we wszechogarniającym pożarze.

 

Kto właściwie jest głównym bohaterem sagi o Nibelungach? Jedni twierdzą, że nieustraszony Zygfryd, pojawiający się w dwóch ostatnich częściach tetralogii (dwie pierwsze zapowiadają jego przyjście na świat). Zdaniem innych akcja koncentruje się raczej wokół ojca bogów – Wotana, który pragnie chwały i potęgi swego królestwa, nie potrafi jednak zrealizować marzeń w sposób prawy i szlachetny. U Tankreda Dorsta centralną postacią jest karzeł Alberyk, jeden z Nibelungów, który kradnie złoto Renu i każe wykuć z niego tytułowy pierścień. Co prawda traci swój skarb, ale nie pozostaje bez wpływu na dalsze wydarzenia, doprowadzając do ostatecznej katastrofy. Jego syn Hagen zabija Zygfryda.

W przeciwieństwie do Alberyka, Zygfryd nie ma żadnego wpływu na to, co się z nim dzieje. On tylko reaguje na sytuację, w jaką został wplątany. W pierwszej scenie obserwujemy jego starcie z drugim z Nibelungów, kowalem Mime, u którego się wychowywał. W interpretacji Dorsta karzeł Mime (w podobnie „gadzim" kostiumie jak Alberyk) nie pracuje przy miechu kowalskim, lecz w szkolnej pracowni nauk przyrodniczych, zaopatrzonej w szkielet, globus, układ okresowy pierwiastków i aparaturę alchemiczną. Druga część pracowni to pokój dziecinny z łóżeczkiem, zabawkami i stosami książek. Młody Zygfryd w przypływie wściekłości wyrywa z łóżeczka drewniany kołek i zaczyna demolować wszystko dookoła. Czy takim chciał widzieć go Ryszard Wagner, gdy pisał, że jest to „młodzieniec silny i piękny, bez bojaźni i zazdrości, naiwny i samodzielny, bez troski patrzący w przyszłość, nieświadomy żadnych praw, żadnych boskich, ni ludzkich układów"? Zygfryd jest, owszem, nieskazitelny – bo nie miał kiedy się skalać. Od ważny – bo nie zdążył poznać, co to strach. Jego ambicje kończą się na posiadaniu miecza i poszukiwaniu przygód. Podpuszczony przez Mimego, zabija smoka Fafnera, w którego posiadaniu znalazło się złoto Renu i przeklęty pierścień; oto rozsuwają się płaty leśnego runa i w głębi ukazuje się olbrzymia paszcza z zębami, niby brama, w którą wchodzi nieustraszony bohater, po czym wraca z pokrwawionym mieczem.

Młodzieniec zabiera skarby i idzie stawić czoło następnemu wyzwaniu, czyli obudzić Brunhildę. Napotkawszy pierwszą kobietę w swoim życiu, początkowo nie wie, jak się zachować. Z kolei Brunhilda, utraciwszy boskość, staje wobec niego bezbronna i nieufna. I tu następuje pięknie zagrana scena wśród skał, pełna zbliżeń i oddaleń, przypatrywania się z ukosa, wzajemnego obwąchiwania. Na koniec bohaterowie padają sobie w ramiona. Zygfryd i Brunhilda zachowują się przy pierwszym spotkaniu jak nastolatki, których olśniła i zafascynowała inność drugiej osoby. Potem uczucie to ewoluuje, przechodzi poważny kryzys, aby dojrzeć dopiero w chwili śmierci Zygfryda.

W inscenizacji Jürgena Flimma do roli Zygfryda zatrudniono trzech śpiewaków. Tym razem całą partię udźwignął jeden tenor. W interpretacji Stephena Goulda Zygfryd jest postacią niemal humorystyczną. Widownię śmieszą zarówno jego młodzieńcze figle, którymi irytuje Mimego, jak i nieporadność w zetknięciu z mieszkańcami zamku księcia Gunthera, gdzie zachowuje się niczym Indianin w Nowym Jorku. Znakomicie wydobyty został kontrast pomiędzy nim a pozostałymi postaciami – zwłaszcza gdy ze zdziwieniem porównuje swój niedbały leśny strój z eleganckim garniturem Gunthera (Alexander Marco-Buhrmester). Przystępując do obrzędu braterstwa krwi, po prostu gryzie się w rękę, podczas gdy Gunther prawie mdleje, kiedy Hagen (Hans Peter Koenig) nakłuwa mu żyłę. Te nieliczne zabawne akcenty przełamują nieco długie i nużące wagnerowskie dialogi.

Wotan w wydaniu Falka Struckmanna jest zbyt statyczny, z wyjątkiem scen z Brunhildą (Linda Watson), którą zagrzewa do boju przed pojedynkiem Zygmunda z Hundigem, a potem pragnie ukarać za nieposłuszeństwo. Widać tu jego zmaganie się z gniewem i z miłością do córki, kiedy na przemian bierze ją w ramiona i odrzuca. Na koniec rozpala włócznią dookoła jej łoża ognisty krąg złożony z wmontowanych w podłoże kawałków szyb, pod którymi zapalają się lampki. Odnosi się wrażenie, że gdyby nie włócznia, Wotan byłby nikim; najlepszy dowód, że kiedy Zygfryd mu ją złamie, ojciec bogów nie pojawi się już na scenie.

 

Strona muzyczna festiwalu przygotowywana jest skrupulatnie – w tym roku muzyczne wykonanie Pierścienia Nibelungów podobało się wszystkim. Dyrygent Christian Thielemann po każdej części zbierał owacje na stojąco. Zdania na temat inscenizacji były natomiast podzielone. Moim zdaniem, reżyserowi Pierścienia Nibelungów udało się pokazać, w jaki sposób rzeczywistość i świat nadprzyrodzony mogą współistnieć i przenikać się nawzajem. Bogowie są wśród nas, istnieją jako odzwierciedlenie naszych pragnień, skłonności, uczuć, do których boimy się przyznać.

Inscenizacja Tankreda Dorsta zachęca widza do głębszych przemyśleń, nie tylko na temat mitologii germańskiej w wagnerowskim, romantycznym ujęciu, ale i o tym, ile w nas zostało z tego świata, który – boski czy ludzki – nie zmienia się przecież aż tak bardzo.

p i k s e l