Katarzyna Fazan

g³oœne „wesele”

 

 

Stary Teatr w Krakowie

Stanis³aw Wyspiañski

WESELE

re¿yseria i adaptacja: Jan Klata, scenografia, kostiumy,

re¿yseria œwiat³a: Justyna £agowska, choreografia: Maæko Prusak,

muzyka: Furia, premiera: 12 maja 2017


1.
Jeszcze przed premier¹ Wesele Jana Klaty by³o g³oœne. Poprzez zapowiedziany udzia³ w spektaklu zespo³u Furia,s³yn¹cego z muzyki o wzmo¿onych decybelach, a tak¿e poprzez ha³as medialny wokó³ ministerialnej decyzji o niepowo³aniu Jana Klaty na kolejn¹ kadencjê dyrektorsk¹ . Z uwagi na obwieszczenie aktorów, ¿e wiadomoœæ o nowej dyrekcji przekszta³ci³a pierwsz¹ próbê generaln¹ w stypê . Dudnienie i bêbnienie wokó³ premiery, jej przemiana w fakt polityczny, nie sprzyjaj¹ wyciszonemu namys³owi. Wyciszenie nie by³o jednak, jak mo¿na podejrzewaæ , intencj¹ re¿ysera, choæ prowokacyjnie spogl¹da³ na nas z portretowej fotografii na stronie gazety, przy³o¿ywszy palec do ust w geœcie milczenia. Kolejny raz dokona³ siê jednak, jak¿e spektakularny, splot Wesela i realnoœci.
Pierwsza fraza wypowiedziana, czy raczej wykrzyczana przez Czepca: „Có¿ tam, panie, w polityce?”, powtórzona dwukrotnie, staje siê ironicznym, zawieszonym w zasadzie bez odpowiedzi akordem, inicjuj¹cym wystêp Furii. Na wstêpie zabrzmi przebój Krêpulec, po którym lawinowo wysypi¹ siê nastêpstwa scen, przebiegi zdarzeñ „dalekich od marzeñ” a tak¿e inne przeboje blackmetalowe: Opêtaniec, Cia³o, Za æm¹, w dym. Ju¿ w pierwszej czêœci spektaklu mo¿na siê zorientowaæ , ¿e z dramatu znika tradycyjna rytmicznoœæ oraz dekoracyjnoœæ wydarzenia, sygnalizowana zaledwie estetycznymi skrótami. Muzycznoœæ dudni i nie harmonizuje kszta³towanych na scenie obrazów, raczej rozstraja ni¿ scala. Ludowoœæ markowana jest sygna³ami w kostiumach, które mog³yby siê pojawiæ dziœ na fali mody etno, aczkolwiek ch³opomania zostaje wskrzeszona przez sukmany kryj¹ce insygnia narodowe i postawione na sztorc kosy w koñcówce III aktu. Zbyt przypominaj¹ one las chor¹gwi i transparentów u¿ywanych dziœ przy okazji narodowych manifestacji, by gotowoœæ do pójœcia na wroga, zahamowan¹ chwilow¹ niemoc¹ , potraktowaæ jak niegroŸn¹ mrzonkê . A zatem spotkanie ró¿nych stanów spo³ecznych, „bajecznie kolorowa” wieœ zmontowana z mieszczañsk¹ elegancj¹ , przekszta³caj¹ siê w ekspresjonistyczny melan¿ sprzecznoœci i przeciwstawieñ . GroŸny pêd prowadz¹cy nie wiadomo dok¹d.
Strumieñ i splot kontradykcji ods³aniany jako nieustanny w zasadzie w pierwszej czêœci cwa³ tanecznego korowodu niweluje ró¿nice pomiêdzy postaciami. Sportretowane przez Klatê spo³eczeñstwo, st³amszone w resztkach po bronowickim dworku, jest sformatowane globalizacyjnymi procesami. Klaty nie interesuje plotka o Weselu, anegdota towarzyska, obyczajowe niuanse, nie interesuje go mitologia Wesela, odkrywanie w nim tektoniki wzruszeñ i zró¿nicowanych emocji. Jest nastawiony na wyzyskanie tekstu w jego potencji krytycznej i demaskatorskiej: jednoznacznej, bolesnej, bezlitosnej. Wie, ¿e nic ju¿ dla wspó³czesnego odbioru nie znacz¹ autentyczne osoby ukryte w postaciach dramatu, kreacje wzbogacone si³¹ przenikliwej uwagi Wyspiañskiego, dlatego pos³uguje siê dobitn¹ figuracj¹ wyrazistych schematów urastaj¹cych do skondensowanych wyzwañ aktorskich, z czym zespó³ Starego Teatru radzi sobie znakomicie, poddaj¹c siê ostrym retuszom, wype³niaj¹c wymagaj¹ce zadania aktorskie energiczn¹ kondensacj¹ i wzmo¿on¹ dynamik¹. Pojedyncze role przykuwaj¹ uwagê , jednak wyrazistoœæ kreacji wi¹¿e siê z umiejêtnoœci¹ podporz¹dkowania indywidualnej gry stylistyce ca³oœci. Czasem tylko karko³omna choreografia Maæka Prusaka rozprzêga siê i rozsnuwa jak s³abo umocowana kanwa.
Potêga pêdu, si³a muzyki jednego, g³oœnego tonu, ostrego dwutaktu powtarzaj¹cych siê brzmieñ , staj¹ siê dominuj¹cym noœnikiem znaczeñ i wyobra¿eñ spektaklu. ¯ywa muzyka p³ynie i ³omoce z ustawionych na scenie czterech s³upów. Kapela tkwi na postumentach: od wejœcia na widowniê ogl¹damy nieruchomych, „zaklêtych” instrumentalistów i wokalistów Furii, z obna¿onymi torsami i wybielonymi, trupimi twarzami. To cytat i inkrustacja: muzycy góruj¹ nad weselnikami, nie wchodz¹ z nimi w relacje, wprowadzaj¹ i dyktuj¹ tempo dramaturgii. Rozpadaj¹ce siê w przestrzeniach dŸwiêku s³owa wykonywanych przez nich utworów, czêsto chrapliwe i niewyraŸne, wyœwietlane s¹ na podstawach postumentów. Blackmetalowe hity, dobrze znane mi³oœnikom kapeli, którzy pewnie dla niej samej wyrusz¹ do teatru na Wesele, w³amuj¹ siê do œcis³ej konstrukcji poetyckiej dramatu, rozsadzaj¹c oryginalny przekaz zdecydowanymi dopowiedzeniami wspó³czesnych g³osów. Chwyt ten obiecuje wiêcej ni¿ daje. Mimo ¿e muzyka jest œwietna i mocna, odseparowany œwiat kapeli czasem umyka jak dalekie t³o. I choæ wykonana przez Nihila (Micha³a KuŸniaka) partia Chocho³a wybrzmiewa jak obcy g³os, obcoœæ ta z tego jest œwiata. Si³a przyzywanej mocy siê zaprzepaszcza. Moim zdaniem, nie uda³o siê Klacie powtórzyæ efektu z filmowej adaptacji Andrzeja Wajdy, zwi¹zanego z w³¹czeniem g³osu Czes³awa Niemena do warstwy brzmieniowej Wesela, zaatakowania tkanki utworu niesamowitoœci¹ . A mo¿e inaczej: nale¿y ten efekt rozumieæ jako zaproszenie na wesele g³osów i zjaw, „tego, co siê komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach”, jako zderzeñ nie z przeszywaj¹cymi rzeczywistoœæ wyobra¿eniami i brzmieniami, a z chwilowymi idolami, jednorazowymi symulakrami indywidualnych i zbiorowych wspomnieñ i lêków, g³oœnych ech wezwañ dzia³aj¹cych w transowych upojeniach koncertów, po których o œwicie zostaje ból g³owy.
Klata nie ws³uchuje siê w niuanse, w³aœciwie porzuca wyciszenia. Nie zajmuj¹ go poszczególne sytuacje, dramaturgia ludzkich spotkañ i skomplikowana sieæ egzystencjalnych zale¿noœci. Nawet rozmowa Zosi i Haneczki, brawurowo zagranych przez Ewê Kaim i Annê Radwan, upodobnionych do siebie i nasuwaj¹cych skojarzenie ze zjawami dziewczynek z Lœnienia Stanleya Kubricka, rozmowa nios¹ca temat pragnienia mi³oœci, brzmi jak wykrzyczana manifestacja, a nie wyznanie. Re¿ysera zdaje siê interesowaæ obraz ludzkich i spo³ecznych relacji jako przestrzeni tortur, pola walki, obsesji, niebezpiecznych kontredansów, ale te¿ sfera ekspansji pospolitoœci, ja³owych wysi³ków, by cokolwiek zmieniæ czy zreformowaæ . Mimo ruchliwoœci i rozedrganych brzmieñ narasta wra¿enie martwoty, wci¹gani jesteœmy w noc ¿ywych trupów.

 

2.
Realistyczny rys dramatu Wyspiañskiego uleg³ wyolbrzymieniu i nabra³ umownoœci: rzeczywistoœæ zaznaczona jest grubymi znakami. Na scenie widzimy œciany prowizorycznie zmontowane z czarnej folii w koœlawych drewnianych ramach. Przejœcia zas³aniaj¹ pasy kolorowego plastiku, jak we wspó³czesnych wiejskich remizach, w których mog³aby siê odbywaæ weselna zabawa. W centrum sceny, na œrodku ogo³oconego z ga³êzi drzewa przybita jest pusta wiejska kapliczka. Ten ³opatologiczny znak nieobecnego Boga by³by mo¿e dra¿ni¹cy, gdyby nie dziwne zamyœlenie ¯yda (Mieczys³aw Gr¹bka), który jako jedyny zatrzymuje siê przed nim na moment. Kapliczka przywraca tak¿e pamiêæ ikony Matki Boskiej Czêstochowskiej, która w Trylogii Klaty funkcjonowa³ajako widomy znak nadu¿ycia, wype³niania jej dowolnymi treœciami. Sygna³ ten powtórzony zostaje w s³ownej manifestacji ¿ycia spo³ecznego, organizowanego wokó³ „czêstochowskich malowanek”.
W Weselu brakdos³ownychfigur religijnego kultu, s³owiañsko­‍-pogañski rodowód spo³ecznych zachowañ zostaje zamanifestowany nagim pniem wbitym w œrodek sceny. Nieobecnoœæ Boga pozostaje jednak niezauwa¿ana, choæ pusty obiekt kultu, czêœæ totemicznego o³tarza, organizuje psychodeliczny pl¹s wspólnoty. Re¿yser zdaje siê pytaæ : wokó³ czego kr¹¿ymy jako zbiorowoœæ zjednoczona na moment rodzinnej uroczystoœci, której intymnoœæ i wznios³oœæ przerzucona zosta³a w celebracjê dzikiej zabawy, niespe³nionej do koñca orgii, niespodziewanie wzywaj¹cej w akcie II uczestników do tego, by cokolwiek zrobili, ze sob¹ i dla siebie. Czy kr¹¿ymy wokó³ pustej idei, czy pnia niezdolnego do wegetacji, zaanga¿owani w czyst¹ , bezcelow¹ koniecznoœæ ruchu wydobytego z przemiany czasu, œcieraj¹cego na miazgê wszelkie wysi³ki istnienia?
Próby odpowiedzi na te pytania Klata wydaje siê przerzucaæ na stronê widza. W spektaklu bowiem pog³êbiony namys³ nad sob¹ postaci w³¹czonych w sytuacjê trangresywnego weselnego przejœcia zamieniony zosta³ na pijackie akty desperacji, znamienne dla kultury wy³adowania ponowoczesnego clubbingu. Dzisiejsze wesele nieszczególnie ró¿ni siê od ekstatycznych strategii jakiejkolwiek imprezy – co najwyraziœciej widoczne jest w postaci Maryny (Jaœmina Polak), rozedrganej jak pod wp³ywem u¿ywek, której u Wyspiañskiego „w serduszku nie napalone”, lecz „choæ tak zimno, mo¿na siê sparzyæ” . Tu Maryna wystêpuje w stanie „napalenia” i „wypalenia”, niezdolna do prowadzenia inteligentnej, ironicznej rozmowy, wyczerpana podrygiwaniem, zredukowana do bezdechu dzikiej ekstazy.
Od pocz¹tku niestosownie podryguj¹ te¿ Pañstwo M³odzi (Monika Frajczyk i Rados³aw Krzy¿owski), zaopatrzeni w wyrazisty grzech – stercz¹cy „pod zak³adk¹ gorseta” ciê¿arny brzuch Panny M³odej. Jej czerwone podkolanówki i buciki za³amuj¹ realizm w krzywym zwierciadle karykatury: Panna M³oda nie ma byæ niewinna i naiwna, lecz nieprawdziwa jak strywializowany mit powrotu do natury i do szczeroœci. Panu M³odemu nie tyle bowiem chodzi o czystoœæ nowego zwi¹zku, ile o kolejn¹ u¿ywkê wzmagaj¹c¹ doznania. Nierzeczywistoœæ jej konstrukcji osobowej podkreœla fikuœna gwara niespotykana w ustach wspó³czesnej dzierlatki. £atwe? Zapewne, ale te¿ zgodne ze stylem teatru Jana Klaty, jego sk³onnoœci¹ do prowadzenia interpretacyjnych rozstrzygniêæ grub¹ kresk¹ . Nigdy przecie¿ nie interesowa³ go teatr domys³ów, subtelnych podtekstów, misternych konstrukcji osobowych, nieoczekiwanych artystowskich wyobra¿eñ . Od pocz¹tku, od … córki Fizdejki, przez H., po Trylogiê uprawia³ grê z narodowymi stereotypami i historycznymi problemami w duchu przerysowania, ostrego sarkazmu, ironii i szyderstwa, zaanga¿owania nas niemal przemoc¹ w swe bezlitosne rozpoznania. To ograniczenie wymowy Wesela do mechanizmów spo³ecznych wydaje siê œwiadome i nadzwyczaj znamienne.
Klata mówi dobitnie: roztañczona chata bronowicka to nie arka przymierza miêdzy stanami i pokoleniami, lecz pokraczna barka dryfuj¹ca nie wiadomo dok¹d, w rytm sakrosongu „Chrzeœcijanin tañczy, tañczy, tañczy” podrzuconego przez Ksiêdza (Bartosz Bielenia) w celu roz³adowania napiêtego konfliktu pomiêdzy Czepcem a ¯ydem. Mediacja nie ma tu jednak znaczenia konsolacyjnego (tak te¿ zapisa³ to Wyspiañski), lecz jest zwi¹zana z trywialnym interesem finansowym Ksiêdza, upozowanego na m³odzie¿owego dzia³acza kleru, o androgynicznych, gejowskich cechach. Wyraziste zabiegi re¿ysera i scenografki Justyny £agowskiej zmierzaj¹ do nadania postaciom cech szopkowych po³¹czonych ze wspó³czesnym kabaretem niekoniecznie najwy¿szego lotu, który przez sugestywne figury serwuje nam jednoznaczne aluzje do ¿ycia politycznego b¹dŸ do charakterystycznych cech spo³ecznych typów i ich zachowañ . Czepiec (Krzysztof Zawadzki) nosi koszulkê z or³em zakupion¹ w sklepie Red is Bad, mówi, ¿e ten, „komu da³ w pysk”, to ¯yd, i oferuje pomoc swej piêœci w rozwi¹zywaniu trudnych spraw. Czepianie siê Czepca to akt niebezpieczny, akt odwagi, na który nie staæ uczestników weselnej intrygi, mocnych w gêbie, lecz os³abionych alkoholowym oparem. Mimo wyszczególnienia typów, spektakl zmierza w stronê zacierania ró¿nic pomiêdzy postaciami, widzom ukazuje siê parada masek, kostiumów, umykaj¹cej, niewa¿kiej rzeczywistoœci.

 

3.
Kluczowa w rozumieniu tej nici odczytania dramatu sta³a siê, dla mnie, postaæ Gospodarza, grana w sposób wywa¿ony i skupiony przez Juliusza Chrz¹stowskiego, którego w trakcie dyrekcji Klaty mogliœmy wielokrotnie ogl¹daæ w znakomitych, wyrazistych wcieleniach, czêsto prawdziwych szar¿ach groteskowej nadekspresji. Tym razem kreacja uderza powœci¹gliwoœci¹ : Gospodarz jest rozs¹dny, usi³uje rozumieæ , co siê wokó³ dzieje, byæ panem sytuacji, ale te¿ nie ma z³udzeñ , przeœwiadczony coraz dobitniej przez paraduj¹c¹ mu przed oczyma kwintesencjê polskoœci, ¿e sk³adaj¹ siê nañ wcielenia chwilowe, nieautentyczne pozy, „lalki, szopka, pod³e maski, / farbowany fa³sz, obrazki”. Kiedy, przekazawszy (pewnie pust¹ ) plastikow¹ torebkê z supermarketu, która rzekomo kry³a „z³oty róg”, mówi wprost do publicznoœci, schodz¹c ze sceny: „kogoœ zbawiaæ , kogoœ siekaæ ; / dzisiaj nie ma na co czekaæ . / Nastrój? macie ot nastroje: / w pysk wam mówiê litoœæ mojê” , a nastêpnie spluwa w kierunku widzów, sam wydaje siê pora¿ony i umêczony bezradnoœci¹ wezwañ innej rzeczywistoœci, przenikaj¹cej do bronowickiej chaty za spraw¹ poetyckich rojeñ , teatralnych chwytów sprowadzaj¹cych zjawy ex machina. Ich obecnoœæ jest wymuszona. Staje siê teatralnym trikiem, uzasadnionym pijackim rojeniem.
Migotliwa niejednoznacznoœæ stanów i nastrojów, przeplecenie imaginacji i realnoœci prze³o¿one zostaj¹ na gwa³townoœæ ekstremalnych doœwiadczeñ alkoholowych i transowych. Bolesne? Byæ mo¿e, ale zarazem bardzo prawdziwe. Diagnoza teatralna czêsto rodzi ¿al, przysparza wrêcz fizycznego cierpienia, zwi¹zanego z koniecznoœci¹ zapomnienia o dawnych inscenizacjach Wesela. Diwa poetyckiego czaru, Rachela (Katarzyna Krzanowska), ograniczona zosta³a do erotycznego spazmu, którym usi³uje dzia³aæ a to na Pana M³odego, a to na Poetê , a Gospodyni (Beata Paluch) niesmacznie siê rozkracza, wabi¹c mê¿a do swego ³ona. Wydaje siê , ¿e ten rodzaj dekonstrukcji bohaterów staje siê celowym, konsekwentnie przeprowadzonym procesem naruszania klasycznych wyobra¿eñ postaci, tak jakby ze œwiata sentymentów nic nie da³o siê ocaliæ . A przecie¿ bohaterowie Wesela Wyspiañskiego maj¹ moc sugerowania w³asnych, pulsuj¹cych ¿yciem historii i, jak zauwa¿y³ przed laty Jan B³oñski, ten symbolistyczny dramat wiêcej mówi nam o cz³owieczeñstwie ni¿ niejeden tekst psychologiczny. W koncepcji Klaty wa¿niejszy staje siê jednak sprawnie dzia³aj¹cy tryb teatralnego instrumentu rezonuj¹cego z widzeniem spo³eczno­‍-politycznej rzeczywistoœci, ni¿ kontakt z ponadczasowym rozpoznaniem ludzkiej natury. W interpretacji Klaty bohaterowie Wesela historii swych zostali pozbawieni. W re¿yserskich ciêciach, skrótach i kondensacjach, komiksowych przerysowaniach kryje siê , jak mo¿na podejrzewaæ , nie tylko zamiar skompromitowania wyobra¿enia zbiorowego portretu Polaków, ale te¿ uczynienia z teatralnego mechanizmu sprawnie dzia³aj¹cej „pu³apki na myszy”, przywo³ania Szekspirowskiego konceptu otwierania ludzkich sumieñ , pobudzania narodowej samoœwiadomoœci. Czy ten zamiar siê powiód³?

 

4.
Pe³ni¹cy tak¹ funkcjê akt II Wesela ma w tej inscenizacji dwie znakomicie pomyœlane i zagrane sceny, które pozwalaj¹ odpowiedzieæ pozytywnie na to pytanie. Przejmuj¹ce jest bowiem zarówno spotkanie Dziennikarza ze Stañczykiem, jak i Poety z Rycerzem Czarnym. Halucynacyjne konfrontacje – niezwykle wymagaj¹ce jako teatralna materializacja niewiadomego, silnie przez Wyspiañskiego dookreœlone przez imiona zjaw osadzone w tradycji historycznej i ikonograficznej – zazwyczaj w teatrze nabiera³y wspó³czesnych akcentów. Dialogi z widmami, postaciami dramatu, „co snuje siê i marzy”, staj¹ siê równoczeœnie procesem samopoznania. Kluczowe dla aktów introspekcyjnych pobudzonej samoœwiadomoœci indywidualnego i historycznego istnienia, wymagaj¹ i konceptu, i precyzyjnej gry zamieniaj¹cej publicystyczne tony w mowê teatru: ¿yw¹ i rozedrgan¹ . Taka jest pierwsza scena rozmowy Dziennikarza ze Stañczykiem, który niemal nagi, wsparty na gigantycznym kaduceuszu­‍-kosturze wychodzi z ciemnej nory sceny, by nie tyle pouczaæ , ile okazywaæ sw¹ bezradnoœæ , fiasko m¹droœci i rozumu. Stañczyk (œwietnie zagrany przez Edwarda Linde­‍-Lubaszenkê ) zosta³ ogo³ocony z insygniów i emblematów swej bezpiecznej historycznej kondycji. Jest jak wygnaniec spo³eczny, jurodiwy, którego nikt nie s³ucha. Krêci siê w kó³ko i nie tyle dialoguje, ile mówi do siebie, traktuj¹c odpowiedzi Dziennikarza (Romana Gancarczyka) jako czêœæ w³asnego strumienia myœli. Dobitnej aktualizacji nabiera ca³a napiêta skrótem faktura znaczeñ tej rozmowy, w której rodzi siê przekonanie o dziejowym fatalizmie „pêdz¹cym nas w przepaœæ” , o fikcyjnoœci wspólnotowych aktów, pozoracji jednoœci wokó³ grobów oraz nihilistyczne marzenie, aby siê to wszystko raz na zawsze skoñczy³o, przepad³o w przyzywanym nieszczêœciu.
Du¿o gwa³towniej przebiega spotkanie Poety (Zbigniew W. Kaleta) z Rycerzem Czarnym (Ma³gorzata Gorol). Depresyjny Poeta, zatrzaœniêty w pijackiej malignie, zostaje wziêty w niewolê – Rycerz ze s³owami „tyœ mój” zak³ada mu na oczy bia³¹ opaskê . To aktywne widmo przesz³oœci staje siê jednym z cia³ wyci¹gniêtym ze „stosu trupów”. Rycerz ubrany jedynie w obcis³e czerwone getry, z insygniami bia³ych banda¿y i z obna¿on¹ piersi¹ , jest postaci¹ z narodowego horroru: nale¿y tyle¿ do przesz³oœci, ile do wspó³czesnej imaginacji karmi¹cej siê groz¹ wojny, apetytem na œmieræ i przera¿enie.
Jeœli, jak uzna³a krytyka i badacze dzie³a Wyspiañskiego, jego niezwyk³oœæ polega³a na dog³êbnym zdiagnozowaniu kryzysu polskiego spo³eczeñstwa w historycznym i aktualnym wymiarze, to podjêta przez Klatê lektura tego dzie³a wzmaga jego gorzki, pe³en poczucia beznadziei wymiar, potêguje katastroficzne nuty, przydaje im brzmieñ jednoznacznych i uzmys³awiaj¹cych powracaj¹ce klêski dziejowe. Ogl¹damy ko³owrót zmarnowanych szans, niezrealizowanych nadziei, zaprzepaszczonych mo¿liwoœci. Wykreœlenie szlagierów („A jak bêdzie s³oñce i pogoda”; „Alboœmy to jacy tacy…”; „Mia³eœ chamie z³oty róg”), konsolidacyjnych momentów tekstu dobrze znanych i aktorom, i widzom, wykreœlenie spotkania Marysi z Widmem czy rozmowy Panny M³odej z siostr¹ o domu rodzinnym, przepisanie scen z Nosem, usuniêcie wszystkiego, co ³agodzi wymiar krytyczny, a wprowadza uczuciowe i ludzkie akcenty, sprawia przykroœæ tym wiêksz¹ , ¿e ogl¹damy zbiorowoœæ Polaków nie w atmosferze czaru weselnej nocy, lecz w stanie narodowej psychozy. Klatê w minimalnym stopniu interesuje dramat Wyspiañskiego jako tekst artystyczny mówi¹cy o sztuce, i choæ ws³uchuje siê w jego tematy historiozoficzne, podkreœla te¿ dominantê wspó³czesnej kultury niweluj¹c¹ uniwersalnoœæ i poetyckoœæ , sk³onny, jak zawsze, do ustalania rytmów mowy swych bohaterów, pods³uchanych na ulicy, zgodnych z regu³ami slamu, rapu, koncertu blackmetalowego, meczu. Dialogi na scenie oddaj¹ barwy zbiorowego skandowania s³ów zamienianych na wokalne jakoœci, s³ów wykrzyczanych, lecz niekoniecznie wys³uchanych. Krzyk i ekspresja ruchowa skierowane w pustkê staj¹ siê wyznacznikami niemo¿liwego dialogu: nikt zreszt¹ nie podejmuje tu rozmów jako procesu prowadz¹cego do zrozumienia racji partnera. „Wyœcie sobie a my sobie”, „ka¿den swoj¹ œwiêtoœæ œwiêci” jako istota relacji urastaj¹ do roli wszechobecnego mechanizmu spotkañ i staræ . Nawet dowcipy tego spektaklu, na przyk³ad scena, w której Dziennikarz kwesti¹ „Pani to taki Kozaczek” zwraca siê do Zosi, potem Haneczki, a potem do kogoœ na widowni, czy scena, w której nie wiejskie parobki, ale to panny z miasta, niebezpieczne jak upiory z horroru, przejmuj¹ seksualn¹ inicjatywê , komentuj¹ markowane relacje jako z istoty nieszczere czy konfrontacyjne. I bynajmniej nie niwecz¹ tego wra¿enia niektóre wyj¹tki: zaaran¿owany sojusz kobiecy, czyli zroœniête we wspólny rytm chodzonego Klimina (El¿bieta Karkoszka) z Radczyni¹ (Anna Dymna) i sojusz miêdzypokoleniowy: rola Jaœka grana przez Krystiana Durmana i Andrzeja Kozaka…
Jedynym momentem zatrzymania i skupienia jest pocz¹tek III aktu: ju¿ po przesileniu wizyjnym. Inaczej ni¿ u Wyspiañskiego, zaczadzeni weselnicy spotykaj¹ siê nie wokó³ pijanego Nosa, a Dziennikarza. Gospodarz, Pan M³ody, Poeta, Dziennikarz siedz¹ w mêskim krêgu. Zapijanie pustki rodzi potrzebê siêgniêcia nie do dna kieliszka, a do poszukiwania tonu, którym „dusza krzyczy”. Usadzeni z boku sceny, niektórzy ty³em do widzów, rytmicznie w wyciszeniu niczym chór, splataj¹c wypowiedzi w jedn¹ fakturê , prowadz¹ rozmowê , wyrastaj¹c¹ niespodziewan¹ harmoni¹ z pijackiego be³kotu. Jednak to marzenie o innej stronie rzeczywistoœci zapowiada dialog Poety z Rachel¹ (zgrzytliwy i automatyczny, podporz¹dkowany mechanicznej choreografii) i niejednoznacznie wybrzmiewaj¹c¹ rozmowê Poety z Pann¹ M³od¹ . Jej dziwny sen o biesach, co wioz¹ j¹ do Polski, która gdzie jest, nie wiadomo, jest jednym z wprowadzonych do tej inscenizacji akcentów grozy, wizji upiornego przebywania w miejscu, które zagra¿a ka¿demu odruchowi ¿ywego istnienia. Ten znakomicie zaaran¿owany i przez Wyspiañskiego, i przez Klatê ton uœwiadamia, ¿e do centrum spraw nominalnie wielkich prowadzi b³êdna œcie¿ka, skazuj¹ca na manowce i pomieszanie wartoœci. Nic dziwnego zatem, ¿e powa¿na rozmowa o sercu, w którym zaklêta jest Polska, dŸwiêczy patetycznie, jakby jedyn¹ dostêpn¹ skal¹ wyrazu dosiêgaj¹ca spraw narodowych by³a nieznoœna wznios³oœæ , retoryczna pustka zaszczepiona naiwnej m³odoœci.

 

5.
Ogromna potencja kreacyjna dramatu Wyspiañskiego, polifonia œwiatów wyobra¿onych i realnych sprawi³y, ¿e historia jego realizacji to d³uga lista œwietnych przedstawieñ , kamieni milowych historii teatru polskiego. Ostatnio w Krakowie Wesele wybrzmia³o dwukrotnie. W lutym sta³o siê g³ównym – by tak to okreœliæ – artystycznym scenariuszem spotkania absolwentów w zwi¹zku z siedemdziesiêcioleciem Pañstwowej Wy¿szej Szko³y Teatralnej. Teraz zabrzmia³o ono w Starym Teatrze. Ju¿ te dwie wersje ciekawie ze sob¹ koresponduj¹ . Pomys³ Doroty Segdy, re¿yseruj¹cej w PWST mówienie Wesela, a raczej mówienie Weselem, polega³ na rozbiciu pojedynczych partii, na rozdaniu poszczególnych ról wielu aktorom – ró¿nym i wiekiem, i doœwiadczeniem. Niektórzy z nich (Maja Komorowska, Jerzy Trela) przypominali swe niegdysiejsze s³ynne kreacje. Inni wcielali siê w role zaskakuj¹co, wbrew konwencjonalnym wyobra¿eniom, odkrywaj¹c niespodziewane znaczenia poszczególnych kwestii (Izabela Olszewska jako Isia, Jacek Poniedzia³ek jako Ksi¹dz, Iwona Bielska jako Kasia, Maria Peszek jako Chocho³ ). Wesele brzmia³o nie tylko ze sceny, ale te¿ z widowni wype³nionej aktorami i re¿yserami, pedagogami i pracownikami Szko³y. Sta³o siê scenariuszem prawdziwego spotkania, dialogów rzeczowych i zabawnych, nios¹cych wspomnienia i oryginalne pomys³y. We wspólnym rytmie, tworz¹cym ca³e bogactwo studiów do mo¿liwej inscenizacji, nie zabrak³o tonów przejmuj¹cych. Czêœæ wystêpuj¹cych tu aktorów ju¿ przygotowywa³a siê do pracy nad Weselem w Starym Teatrze. Ich role szkicowa³y póŸniejsze rozwi¹zania, które – jak¿e odmiennie, wtapiaj¹c siê w strukturê inscenizacji Jana Klaty – zabrzmia³y na majowej premierze. Uœwiadamia to bardzo wyraŸnie, ¿e Wesele Wyspiañskiego zawiera strukturê spotkania i projekt rozstania, jest dialektyczne w sposobie budowania relacji scalanych i rozpraszanych, generuje silne wiêzi w splotach mi³oœci i nienawiœci, niestosownie ³¹czy wesele z ¿a³ob¹ . Jest „histori¹ weso³¹” i jest „histori¹ smutn¹” .
Precyzyjnie zaprojektowana przez Wyspiañskiego sieæ konwersacji przebiegaj¹cych w silnych, czêsto zgrzytliwych amplitudach, na wpó³ drwi¹co, na wpó³ serio, rozmów istotnych i b³ahych, kontrapunktowanych najczystszym liryzmem, przekszta³cona zosta³a nadzwyczaj sprawnie (by nie powiedzieæ : perfidnie) przez Jana Klatê w tembr wrzasków, mowy automatów mechanicznie siek¹cych frazy, w intonacyjne przeakcentowania, które na poetycki tok nak³adaj¹ klisze brzmieñ z pokazywanych w mediach k³ótni zmierzaj¹cych do nieporozumienia, eskalowania ró¿nic, wzmagania sporów. Mo¿e dlatego dramat wystawiony w Starym Teatrze czytany jest raczej jako partytura muzyczna i choreograficzna, jako tekst wspó³czesny, a nie skomplikowana poetycko materia, palimpsest ukrywaj¹cy wczeœniejsze realizacje. Silne brzmienia kryj¹ jednak tematy depresyjne: przewa¿a tonacja smutku, aura zw¹tpienia, poczucie bezsi³y.
Byæ mo¿e to, co zarzucalibyœmy tej realizacji w jej silnym uœcisku z teraŸniejszoœci¹ , dotyka³o samego Wyspiañskiego. W jego dramacie, budowanym poza standardami konwencji, w splocie z problemami wspó³czesnymi, anga¿uj¹cymi nad wyraz wymownie „tu i teraz”, tkwi³ ogromny nietakt: towarzyski, artystyczny, kulturowy i narodowy. W stworzonym w natchnieniu skrócie i odwadze wyobra¿eñ , tak¿e jêzykowych, doszukiwano siê barbarzyñstwa. Jak mo¿na by³o doœwiadczyæ w najnowszej krakowskiej inscenizacji, intensyfikacja œrodków jest postêpuj¹cym procesem nowoczesnej sztuki. Nie jest to postêp doskonalenia siê – to raczej efekt postêpuj¹cej koniecznoœci przyspieszenia i znieczulenia, poszukiwania œrodków jednoznacznych i ostro docieraj¹cych do zmys³ów.

Adam Grzyma³a­‍-Siedlecki nazywa³ Wyspiañskiego „kostycznym ironist¹” , podkreœla³ stawian¹ przez niego zaporê przenikliwej i dojmuj¹cej towarzysko bezwzglêdnoœci. Tym, co ³¹czyæ mo¿e wspó³czesnego re¿ysera z autorem z przesz³oœci, jest „z³oœliwoœæ wyostrzona i lœni¹ca jak brzytwa”. Jak u Wyspiañskiego, nie jest to jednak krytyka zdystansowana i odgórna, lecz rodzaj aktywnej diagnozy. Tylko z pozoru wyszukana literacka ironia przeistoczona zostaje w „bekê” : kult drwi¹cych zachowañ wobec wszystkiego, co godne szacunku, by nie powiedzieæ œwiête, zwi¹zane z autentycznym zaanga¿owaniem i sentymentem. Klata sugeruje bowiem wyraŸnie: ta strategia wymierzona w innych, obcych dotyka tak¿e wyrazicieli takich postaw niezdolnych do powagi, zaatakowanych autodestrukcyjnie, dotkniêtych autoerozj¹ szyderstwa. Jego teatr rezygnuje z konfliktu wyobraŸni i realnoœci, zostawiaj¹c sam¹ rzeczywistoœæ rozoran¹ i skonfliktowan¹ . Nie buduje w zasadzie nadziei. Jego g³oœne Wesele prowadzi w mrok.