Tomasz Kowalski

kultura na bagnach

 

 

Philippe Quesne/Vivarium Studio

SWAMP CLUB

koncepcja, reżyseria i scenografia: Philippe Quesne,

premiera: 4 czerwca 2013 w ramach festiwalu Wiener Festwochen;

pokaz 29 marca 2014 w Centrum Kultury „Zamek” w Poznaniu,

w ramach cyklu # nie jesteś mi obojętny (kurator: Marcin Maćkiewicz)

 


Tytułowy Klub Bagno nie znajduje się, co prawda, za siedmioma górami i siedmioma lasami, nosi jednak wiele cech baśniowego miejsca szczęśliwego, położonego na uboczu, z dala od zgiełkliwej, chaotycznej codzienności (ustawiona z boku sceny sporych rozmiarów fotografia miejskiego pejzażu sugeruje jednak, że do miasta nie jest wcale aż tak daleko). To azyl, do którego artyści przybywają, by móc swobodnie oddawać się twórczości.
Przeznaczenie i topografię klubu publiczność poznaje jednak stopniowo, w miarę jak jego gospodarze przygotowują się do spodziewanego przyjazdu trojga nowych rezydentów. Początkowo światło wydobywa z ciemnej przestrzeni scenicznej jedynie przezroczysty kontener. Jego przednia ściana pozostaje w przeważającej części zasłonięta, by mogła służyć jako ekran, na którym pojawia się trójwymiarowa wizualizacja otoczenia. Podczas gdy z głośników dobiegają dźwięki kwartetu smyczkowego Szostakowicza, przestrzeń jest wciąż zagospodarowywana – postać obsługująca studio 3D ustawia w niej właśnie (wciąż jeszcze wirtualnie) krzesła i pulpity dla muzyków, którzy niebawem zaczną grać na żywo. Efekty tego swoistego planowania już po chwili zyskują konkretny kształt. Ekran zostaje zdjęty, a światło ogarnia całą scenę, ujawniając rozstawioną wokół kontenera roślinność, przebijającą spomiędzy gęstej pary unoszącej się nad bagnami, oraz stojące wśród niej sztuczne zwierzęta. Po prawej stronie sceny znajduje się migoczące słabym pomarańczowym światłem wejście do jaskini (głębokiej, jak się później dowiadujemy, na pięć kilometrów). Tuż nad nim zamontowano tablicę informacyjną, wyświetlającą w kilku językach harmonogram wieczoru. Z przodu ustawiono jeszcze stół z kilkoma krzesłami ogrodowymi i wykonany z patyków szyld „Swamp Club”.
Działania trojga mieszkańców klubu, którym przygrywa zaproszony specjalnie na tę okazję kwartet smyczkowy, przebiegają w spokojnym, niespiesznym tempie. Postaci nie rozmawiają prawie wcale, znają zresztą doskonale swoje obowiązki. Publiczność już po chwili orientuje się, że nie powinna raczej oczekiwać niespodzianek – to, co dzieje się na scenie, punkt po punkcie odpowiada temu, co można wyczytać z tablicy informacyjnej. Podobnie jak w innych spektaklach Philippe’a Quesne’a i Vivarium Studio, akcja ulega daleko posuniętej redukcji, dzięki czemu uwaga widzów skupić się może na sytuacji, w obrębie której toczą się drobne, codzienne, zwyczajne czynności, oraz na atmosferze, jaka im towarzyszy.
Bardzo istotną rolę w jej kreowaniu odgrywa właśnie przestrzeń, która funkcjonuje tu na równych prawach z aktorami, co w pełni tłumaczy, dlaczego proces jej pieczołowitego przygotowywania został tak silnie wyeksponowany. Nie bez powodu też jej centralnym punktem jest kontener, który pozwala bez przeszkód obserwować toczące się w nim życie. Nie mogło być inaczej, zważywszy na nazwę zespołu; metafora wiwarium nie jest tu jednak wyłącznie ozdobnikiem, wręcz przeciwnie – stanowi podstawę niezwykle spójnej i funkcjonalnej konstrukcji, dzięki której Quesne subtelnie nadaje wymiar uniwersalny snutej przez zespół baśniowej opowiastce o położonym gdzieś na uboczu azylu dla artystów. Przyjeżdżający do klubu rezydenci stają się synekdochą całego świata sztuki, mierzącego się z rozmaitymi trudnościami, jakie stawia przed nim system, w którym twórcy zmuszeni są funkcjonować.
Klub Bagno jest więc w pewnym sensie rajem dla pięknoduchów. Rezydenci tuż po przyjeździe otrzymują praktyczne prezenty i są oprowadzani po całym terenie. Wraz z nimi publiczność dowiaduje się między innymi, że w jaskini mieszka kret, któremu nie wolno przeszkadzać, ponieważ tworzy, kiedy śpi – zwiedzanie trzeba zatem przełożyć. Niezrażeni tym artyści przebierają się więc w szlafroki i udają do sauny. Wnętrze kontenera wypełnia gęsta para, a nowi rezydenci wymieniają uwagi na temat swoich planów oraz roli, jaką natura odgrywa w ich pracy. Pochodzą z różnych krajów, stąd też rozmowa prowadzona jest w kilku językach. Przerywa ją pojawienie się kreta (ludzkich rozmiarów!), który – wyraźnie niezdrów – opuszcza grotę. Artyści układają go troskliwie na jednym z łóżek, by wypoczął, po czym sami korzystają z okazji do zwiedzenia miejsca dotąd dla nich niedostępnego. Jaskinia także jest baśniowa – znajduje się w niej biblioteka, kino, studio taneczne i kantyna. Wszystkie pomieszczenia są klimatyzowane i doskonale wyposażone. Nie może być inaczej, skoro nieco głębiej odnaleziono spore pokłady złota. Rezydenci są pod wrażeniem, robią sobie zdjęcia z ogromnymi bryłami kruszcu. „To tak finansujecie wszystkie projekty artystyczne?” – pytają, budząc uzasadniony śmiech na widowni. Melancholijna autoironia podszywająca to pytanie nie pozostawia złudzeń: utopijna baśń konstruowana przez Vivarium Studio nie jest świadectwem naiwności twórców, to raczej opowieść o marzeniu, którego urok polega na tym, że wypowiedzenie go na głos jeszcze bardziej podkreśla jego absolutną nieziszczalność.
Choroba kreta stanowi sygnał, że klub znalazł się w niebezpieczeństwie, dlatego też jego mieszkańcy przeprowadzają ćwiczebną akcję ratunkową. Utrzymana jest ona niezmiennie w baśniowym, sennym klimacie, choć poczucie zagrożenia uwidocznia się bardzo wyraźnie. Gama środków zapobiegawczych, jakie mogą przedsięwziąć artyści, by uchronić klub przed katastrofą, jest dość zróżnicowana. Trening zaczyna się od wywieszenia nad jaskinią wielkiego napisu „Center” (jak gdyby instytucjonalizacja mogła chronić artystów przed trudnościami), który jednak z braku miejsca daje się przeczytać wyłącznie jako „Enter” (czy inaczej nikt nie zainteresuje się sztuką?). Równie mało skutecznie prezentuje się patrolowanie terenu z długimi kijami, przypominającymi raczej dawne piki niż nowoczesną broń. Po chwili odbywa się test ładunków wybuchowych rozmieszczonych wokół kontenera. Te jednak najpierw nie działają, a przy drugiej próbie okazują się ostentacyjnie teatralne – błyskają, co prawda, jasnym światłem, a nawet dają efekt przypominający grzyb atomowy, ale nic poza tym.
Osobom przebywającym w klubie pozostaje więc tylko przećwiczenie ewakuacji. Cierpliwie ustawiają w kontenerze wszystkie rośliny i zwierzęta, które znajdowały się poza nim. Wnętrze zostaje niemal szczelnie wypełnione, przypomina oazę wśród pustkowia, na którym pozostały jedynie porozstawiane co kilka metrów ptaki z oczami błyskającymi na czerwono, jakby ostrzegały, że teren dookoła jest skażony. Natężenie dźwięku zwiększa się, następuje wzmocnienie basów. Atmosfera staje się coraz bardziej złowroga. Kwartet smyczkowy zostaje ewakuowany, podobnie jak rezydenci, którzy udają się na kolację do jaskini. Napis na tablicy informacyjnej jest jednoznaczny – pozostaną tam na czas nieokreślony, do momentu, aż niebezpieczeństwo zostanie zażegnane. Na scenie jeszcze przez moment pozostaje jedynie Robin Hood, który wcześniej niepostrzeżenie dołączył do artystów przenoszących rośliny w bezpieczne miejsce. Wchodzi do wypełnionego dymem kontenera i głaszcze okazałego jelenia, który znalazł tam schronienie. Spogląda w dal przez lornetkę, po czym stwierdza: „Nie martwcie się, oni wrócą”.
Obecność tej legendarnej postaci doskonale wpisuje się w charakteryzujący spektakl Quesne’a baśniowy, nieco odrealniony, asocjacyjny sposób budowania opowieści. Czerpie on częściowo z ryciny Bruegla zatytułowanej Patientia, która stała się inspiracją do stworzenia Swamp Club. Przedstawioną przez malarza postać otaczają rozmaite fantastyczne kreatury, tworzące raczej ponurą scenerię. „Cierpliwość jest to wytrwałe znoszenie zła, które spada na nas lub przydarza się nam” – mówi podpis pod ryciną, do której bezpośrednie nawiązania pojawiają się w spektaklu. Refleksja nad tym pojęciem, choć nie formułowana wprost, przenika całe przedstawienie. Zespół wystawia na próbę cierpliwość widzów, pozbawiając ich rozbudowanej akcji, a w zamian oferując znacznie trudniejszą, niż śledzenie następstwa zdarzeń, kontemplację obrazów i nastroju. Zarazem stawia też pytanie o cierpliwość w odniesieniu do sytuacji, w jakiej znajduje się współcześnie sztuka, której znaczenie jest coraz częściej marginalizowane. Z ostatniego zdania wypowiadanego przez Robin Hooda przebija niezachwiana wiara w ocalającą moc sztuki, która nie poddaje się przeciwnościom i potrafi je przezwyciężać, co dałoby się odczytać jako pochwałę „wytrwałego znoszenia zła”. Z drugiej strony jednak można w ostatniej scenie dopatrywać się swego rodzaju ostrzeżenia, że cierpliwość mimo wszystko ma swój kres. Ogołocona niemal doszczętnie scena przypomina postapokaliptyczny krajobraz, a wypełniony roślinami kontener jawi się jako jedyne miejsce, gdzie po katastrofie trwa dawne życie. Co się z nim stanie, jeśli zabraknie cierpliwości? Oaza będzie skazana na zagładę. Poza tym będzie istnieć tylko poligon i światła ostrzegające czerwonym miganiem, żeby się nie zbliżać.

p i k s e l