PAWEŁ SCHREIBER

POLICJANCI I ZŁODZIEJE

 

 

komuna//warszawa

TERRY PRATCHETT. NAUKI SPOŁECZNE

Współczesna opera kameralna współpraca: Olga Mysłowska (sopran), Irad Mazliah (taniec),

premiera: 16 lutego 2014

 

Głównym bohaterem najnowszego spektaklu komuny//warszawa, Terry Pratchett. Nauki społeczne, jest postać niekoniecznie znana miłośnikom teatru offowego: kapitan Vimes, dowódca Straży Miejskiej Ankh­‍-Morpork, metropolii rozrastającej się z każdą kolejną powieścią z pisanego przez Pratchetta od ponad trzydziestu lat cyklu o Świecie Dysku. Vimes występuje w jednej z podserii cyklu, opisującej stopniowy rozwój Straży – od niewielkiej i bezsilnej grupki niezbyt zdeterminowanych stróżów prawa do potężnej siły bezpośrednio związanej z działaniami rządzącego miastem Patrycjusza. Wraz ze statusem Straży zmienia się też status Vimesa, którego czytelnicy poznają jako rozczarowanego życiem pijaczka, a w końcu widzą jako jednego z możnowładców Ankh­‍-Morpork, z własną posiadłością i świetnie urodzoną małżonką do kompletu.
Aby zobaczyć, co taka figura może mieć wspólnego z tradycjami, z których wywodzi się działalność komuny//warszawa, warto przyjrzeć się najpierw Ankh-Morpork. To miasto, które nigdy nie rozwijało się w sposób planowy i uporządkowany. Rządzący nim Patrycjusz Havelock Vetinari pogodził się z jego chaotycznością. Jego władza opiera się nie na rozstrzyganiu istniejących w mieście konfliktów, tylko na umiejętnym ich zbalansowaniu. Walczące między sobą stronnictwa i żywioły ciągną miasto w przeciwnych kierunkach, ale dzięki działaniom władz zachowana zostaje równowaga sił. Straż Miejska ściga większość przestępców, ale Gildia Złodziei ma oficjalne prawo do wyrobienia swojej miesięcznej normy włamań. Ankh-Morpork utrzymuje się w stanie względnej stabilności, cały czas chwiejąc się na krawędzi katastrofy.
Dla grupy artystycznej od dawna przyglądającej się mechanizmom działania społeczeństwa i poszukującej sposobów na to, by je ulepszyć, książki Pratchetta mogą się okazać pod wieloma względami fascynującą lekturą. Nie są na pewno arcydziełami literatury (przeszkadza w tym choćby tempo, w jakim powstają), ale budowany w nich obraz zmieniającej się wielkomiejskiej społeczności jest złożony, wieloaspektowy i bardzo inteligentny. Można powiedzieć, że rozciągające się na przestrzeni czterdziestu tomów serii o Świecie Dysku Ankh-Morpork to swoiste laboratorium społeczne, w którym Pratchett przeprowadza kolejne eksperymenty. Stąd tytuł spektaklu.
W powieściach Pratchetta ogromnie ważny jest szczegół. Spektakl komuny//warszawa, wręcz przeciwnie, idzie w kierunku abstrakcji. Fabuła to nie tyle swobodna wariacja na temat którejś powieści z serii opowiadającej o Straży, ile bardzo ogólnikowa historia rozgrywana codziennie przez tysiące dzieci bawiących się w policjantów i złodziei. Kapitan Vimes goni przestępcę, który ukradł coś bardzo ważnego. Miastu grożą zamieszki. Vimes biegnie przed siebie, ale uciekający wciąż mu się wymyka. W końcowej scenie pojawia się widmo katastrofy: Vimes spada z wysokiego budynku. Ratuje go nieprzewidywalność Ankh-Morpork – zahacza o rozwieszoną w poprzek ulicy linkę z praniem, dzięki czemu nie tylko ocala życie, ale i łapie przestępcę. Miasto jest uratowane. Na koniec dowiadujemy się, że to samo działo się wczoraj i to samo stanie się jutro. To codzienna gra, w której uczestniczą już nie tyle konkretne postaci, ile archetypy stróża prawa i siewcy bezprawia.
Forma przedstawienia może zaskakiwać – nie wiem, czy teksty Pratchetta doczekały się kiedykolwiek wcześniej adaptacji, w której dominowałyby elementy teatru tańca i współczesnej opery. Tancerze odgrywają niekończący się pościg Vimesa za przestępcą (towarzyszy im fragmentaryczna narracja odczytywana przez aktorów), a śpiewaczka Olga Mysłowska w kolejnych miniariach przedstawia ogólny, unoszący się nad fabułą komentarz, rozpoczynający się od obrazu miasta z punktu widzenia wschodzącego słońca, a potem poszukujący naukowych zasad rządzących jego funkcjonowaniem. Konwencje opery kameralnej (tak określają spektakl sami jego twórcy) i tańca z początku wydaje się niezbyt pasować do materiału źródłowego, szczególnie dlatego, że na pierwszy rzut stanowczo są zbyt poważne w zestawieniu z komizmem tekstów Pratchetta. Na szczęście, wrażenie to szybko mija. Twórcom przedstawienia udało się zachować lekkość powieści o Świecie Dysku. Przejawia się ona w bardzo wielu elementach – od choreografii walk między Vimesem a przestępcą (będącej wdzięcznym połączeniem wpływów Matrix i slapsticku), po absurdalność szkicowej fabuły (wizja kradzieży kurzych jaj na kolosalną skalę, skwitowana melancholijnym „nie będzie jajecznicy”). Absurdalny humor udziela się nawet partiom śpiewaczki, na przykład w scenie, w której wyczerpująco, kilka razy pod rząd, objaśnia ona widowni pojęcie równowagi („prawo, lewo; prawo-góra, lewo-dół; lewo-góra, prawo-dół...”).
Ścisła relacja pomiędzy Vimesem a jego przeciwnikiem zostaje przedstawiona przez tancerzy w szeregu krótkich etiud. W jednej z nich obaj czołgają się po podłodze jako dwa promienie jednego okręgu. Każdy ruch Vimesa znajduje odbicie w ruchu przestępcy i vice versa, tak że całość pokazuje nie tyle konflikt między Prawem i Bezprawiem, ile ich doskonałą synchronizację. Jej mechanizm wyjaśnia jedna z kolejnych etiud: Vimes i złodziej grają w prostą grę, przed każdą partyjką deklarując, kto ją wygra. Konflikty w Ankh-Morpork bywają zakulisowo rozstrzygane jeszcze zanim się rozpoczną. Momenty, kiedy dochodzi do fizycznej konfrontacji między dwoma antagonistami, przypominają taniec w wykonaniu świetnie dobranej pary. Figury zastępują w nim przerysowane, komiczne ciosy i rzuty, wykonywane powoli, precyzyjnie i z szacunkiem dla partnera. Najmocniejszym wyrazem symbiozy między stróżem prawa a tym, który prawo łamie, jest scena, w której Vimes i złodziej stoją naprzeciwko siebie, podtrzymując w powietrzu kilkanaście kijów, na które napierają ciałami. Konfrontacja staje się formą współpracy, a każde zakłócenie równowagi może się skończyć katastrofą.
Śpiewane przez Mysłowską krótkie arie zajmują się kwestiami dużo bardziej abstrakcyjnymi: obrazem miasta jako układu sił, który, zgodnie z prawami nauki, powinien prędzej czy później się rozpaść. Tu tekst ma nieco mniej wdzięku. Często razi pretensjonalnością i uproszczeniami charakterystycznymi dla wycieczek humanistyki na terytorium nauk przyrodniczych. Jednak wyłaniające się z niego rozumowanie jest intrygujące. Zgodnie z prawami nauki, chaotyczny świat Ankh-Morpork nie ma prawa trwać. Swoje ciągłe istnienie zawdzięcza jednak temu, że miejsce reguły zajmuje w nim wyjątek, Niezgodny z ogólnymi tendencjami szczegół, taki jak, na przykład, uparty kapitan Vimes ścigający codziennie – z przekonaniem! – kolejnego przestępcę. Jednostkowe działania Vimesa podtrzymują istnienie chwiejnego świata Ankh-Morpork. W spektaklu powracają obrazy kół i okręgów – trybów maszyny, która wciąż powtarza cykle swojej pracy. Najważniejszy z nich to Vimes biegnący w ogromnym kołowrotku, do którego od czasu do czasu podchodzą inni aktorzy. Kiedy go dotykają kawałkiem drewna, stukot szczebelków buduje opisującą Ankh-Morpork muzykę.
Forma przedstawienia, która może z początku budzić pewne wątpliwości, okazuje się w końcu bardzo dobrze pomyślana. Taniec świetnie ujmuje relację Vimesa i przestępcy, w której obaj są i antagonistami, i partnerami świetnie znającymi figury, które mają prawo wykonywać. Śpiew to drugi poziom narracji, obserwujący świat z boskiej perspektywy, a zatem również komunikujący się z widownią inaczej niż głosy opisujące to, co dzieje się na poziomie ulicy. Dobrze spisuje się też oparta na motywie kół i kółek oprawa plastyczna – opisuje przecież miasto, które (w swojej przypadkowości) działa jak szwajcarski zegarek.
Najciekawsze jest jednak to, że chociaż spektakl gra prostymi stereotypami rodem z zabawy w policjantów i złodziei, buduje w końcu niejednoznaczny, pełen niuansów obraz funkcjonowania prawa i porządku w społeczeństwie. Straż Miejska to instytucja zarówno potrzebna, jak i opresywna – bo, jak głosi przedstawiony w pewnym momencie manifest w sprawie jej powołania, służy na równi zwalczaniu wilkołaków i zbieraniu podatków. Vimes działa w ramach ewidentnie niesprawiedliwego ustroju, w którym prawo jest przede wszystkim grą z regułami wyznaczonymi przez Patrycjusza, a utrzymywanie porządku to miejscami pusty rytuał odprawiany przez Straż i przestępców, ale właśnie w ramach takiego układu swoim uporem i uczciwością utrzymuje świat przy życiu. Jest trochę żałosny, a trochę godny podziwu. W dyskusji po premierze spektaklu pojawiły się głosy zarzucające mu apologię państwa policyjnego. To chyba jednak nieporozumienie – jako stróż prawa Vimes jest przede wszystkim wcieleniem postaci opisywanej przez Raymonda Chandlera w eseju The Simple Art of Murder:

We wszystkim, co można nazwać sztuką, pojawia się pewien element odkupienia. […] Po tych podłych ulicach musi chodzić człowiek, który sam nie jest podły, który się nie boi i nie ma brudnych rąk. […] Gdyby istniało więcej takich jak on, świat byłby miejscem bardzo bezpiecznym, ale wciąż na tyle ciekawym, żeby warto było w nim żyć.

Chandlerowski detektyw – a z nim i Vimes – świetnie funkcjonuje w świecie „podłych ulic”, ale jest w nim anomalią. Nie jest w stanie go naprawić, więc ogranicza się do łatania tych dziur, które najbardziej rzucają się w oczy. Świat, który ma problemy z wiarą w utopie, może liczyć tylko na takie anomalie. A może taki jest właśnie nowy model utopijnego myślenia, zbieżnego z mądrością rządzącego Ankh-Morpork lorda Havelocka Vetinari – w społeczeństwie, które chce żyć znośnie i wygodnie, najważniejszy jest nie zestaw zasad, który mu się narzuca, tylko obecne w nim pęknięcia.

p i k s e l