MAŁGORZATA DZIEWULSKA

KULTURA, GŁUPCZE

Performowanie medialne Artura Żmijewskiego

 


 

1
Pierwsza zapowiedź, na tydzień przed premierą, przyjęła Mszę jako rodzaj dowcipu. „Módlmy się – Msza Żmijewskiego” zawiadamiał tytuł na stronie „Wprost”, w którym anonimowy autor wyraził żartobliwy stosunek do praktyk religijnych. Temat wziął lekko, pisząc dalej, że Żmijewski zrobi dokładnie to, co zwykle się robi w świątyni: odprawi mszę. Miejscem celebracji będzie teatr, a mszę teatralną poprowadzi aktor: „Czy publiczność odpowie mu na koniec zwyczajowym «Bogu niech będą dzięki»? To zależy od publiczności”. Bezpośrednio przed premierą pozycje sztubacko-antyklerykalne zrównoważył pryncypializm strony przeciwnej. W przeddzień na stronie „Frondy” wypowiedział się Tomasz Terlikowski1. Była to, jak i we „Wprost.pl”, reakcja na sam pomysł Żmijewskiego albo nawet na sam tytuł, bo w tekście nie ma śladu teatralnej sytuacji lub obrazu. Katolicki publicysta zarzucał autorowi projektu niezrozumienie tego, że sacrum ma sens tylko w strefie wiary, że liturgia czy sztuka sakralna nie pozostają na poziomie gestów i znaków, a mają sens „tylko jeśli jest Bóg”. Obok surowych pouczeń, okazywał życzliwość dla „poszukującego artysty”, niejako wręcz pochylał się nad jego trudną dolą. Tak zaczynał się spektakl odbioru, który miał cechy skromnego karnawału, bo rozwijał się między żywiołem błazeńskim i kapłańskim. Czasem przypominało to debaty religijne, jakie się toczyło, przynajmniej w przeszłości, po słabej lekcji religii w siódmej klasie. Nie będę jednak pogłębiać obrazu osiadania idei Mszy na mieliznach internetu, ponieważ, po pierwsze, sam Artur Żmijewski nie mierzył w tony aż tak pryncypialne, a po drugie, nie mam pewności, czy ów spontaniczny i niepotrzebujący dosłownego uczestnictwa odbiór stoi w sprzeczności z jego ideą, czy przeciwnie, do niej należy. 

 

2
Msza miała to do siebie, że sama wieść o niej wydawała się wystarczać. Wywoływała gesty za i przeciw, zanim obejrzano ją lub jej wysłuchano. W tym sensie pozostała w jakiś sposób samym tytułem. A że spełniała niejako swoje zadanie już w samej informacji, że oto powstała i jest – była nie tyle performansem, ile jego ideą. Jako idea – prowokacją.
Do tekstu serio, jaki teatr zamieścił w programie, reżyser dopowiedział przed samą premierą, że czas sprawdzić, czy najstarszy scenariusz liturgii to przypadkiem nie szmira. W tym okazał się prowokatorem nie tylko z systemu działania, ale i z odruchu. Gest językowy był tu ekstremalny, bo użycie słowa kicz w stosunku do każdego rytuału, który sprawdzał się przez dwa tysiące lat, jest czystą prowokacją.
Całe działanie Żmijewskiego miało charakter społecznego zuchwalstwa, które bardzo trudno przewidzieć i które sprawia kłopot samym tylko faktem, że się pojawia. Podstawowym warunkiem jest zaskoczenie. Ponowione, nigdy nie ma tej samej siły, ale w chwili, kiedy jeszcze nikt nie zdążył się oswoić, przyzwyczaić, przygotować reakcji, wykształcić narzędzi obrony, podjąć środków adaptacji, jest dość piorunujące. Nieprzewidywalność zuchwalstwa rozbraja i pozbawia racji bytu wszystkie naraz konwencje, jakimi nasycone jest życie w całości, a okolice teatru czy religii w szczególności.
Nastąpiły reakcje znane dziejom skrajnej awangardy, od pouczania względnie zacietrzewienia, przez gest bagatelizacji („Nic się nie stało”), do gestu troskliwej gotowości dostrzeżenia dobrych intencji („Teatr nie jest zdolny, by bluźnić”). Instancja telewizyjna wykorzystała okazję na swój sposób, w programie Kultura głupcze z nieporównanym cynizmem wyznaczając gości wedle logiki polskiej wojny domowej. W taki sposób, by natychmiast rzucili się sobie go gardeł, co też się stało w pierwszych pięciu minutach2. Główną cechą awantury o Mszę była biegunowość. U niektórych recenzentów ujawniła ślady urazów, jakie ludzie noszą w sobie w obszarze religii, po obu stronach. W znajomym klinczu wojny domowej, bo w tym rejonie prowokacja Żmijewskiego wykopała spod ziemi najwięcej odpadków. I jeżeli ktoś z widzów obcował z komentarzami do Mszy, one zmuszały go do opowiedzenia się po jednej z dwóch stron, podczas gdy cała ta koszarowa alternatywa została mu narzucona.

 

3
Strona Culture.pl z datą premiery swobodnie zanotowała treści, jak można się domyślać, spotkania w Teatrze Dramatycznym: „Aż do premiery nie wiadomo, czy publiczność da się ostatecznie wciągnąć w zaaranżowaną sytuację, czy pozwoli się porwać sile rytuału, śpiewając pieśni, odpowiadając na wezwania «kapłana», a może nawet przyjmując komunię...? Komunikanty nie zostały oczywiście w tym wypadku konsekrowane, tym niemniej siła presji społecznej bądź przyzwyczajenia może okazać się silniejsza.
Wszyscy znamy ten powszechnie dostępny scenariusz, który ja sam mam dość konkretnie wdrukowany w głowę. Myślę, że publiczność również. To powoduje cielesną dyscyplinę, każe klękać, żegnać się, siadać, wstawać... W odpowiednim momencie wejść, w odpowiednim wyjść mówi Żmijewski3”.
Więc może reżyser rzeczywiście liczył na pobudzenie przeżyć, które skutkowałyby gestami obrzędowymi. Recenzenci byli zgodni w opinii, że do nich raczej nie dochodziło, byliśmy ostrożni. Nie można było oczekiwać aktów rytualnych lub wspólnotowych, bo one wymagają przecież uruchomienia autonomicznej atmosfery własnej spektaklu. Kopia była zaś działaniem półmechanicznym, tym bardziej jeśli, jak Dorota Jarecka, uznamy je za ready-made, czyli rzecz po prostu ciekawą i zabawną przez przeniesienie w inny kontekst. Więc jeżeli Żmijewski oczekiwał tamtych reakcji, to tylko jako happener, który liczy na wyzwolenie odruchu.

 

4
Nie da się patrzeć na to zdarzenie w trybie konwencjonalnym. Takie idee jak pomysł Mszy posiadły zdolność medialnego performowania. Z treningiem sztuki krytycznej w zapleczu, z umiejętnością wytworzenia takiej konstelacji idei i przedmiotów, by przemówiła radykalnie. Takie idee stają w bardziej realnej konfrontacji z narzędziami transmisji. Motywując głośno swe działania społecznie oraz moralnie, bardziej otwarcie mogą zadawać sobie pytanie, jak być słyszalnym, nie są więc skazane na obłudną dyskrecję wokół działań promocyjnych. Otwarcie mogą dbać o rozprzestrzenianie idei oraz zaopatrywanie ich w narzędzia wdrażania. Bo sens albo nonsens zależy tu od reakcji, nie od przesłania. Z tego właśnie powodu krytyka ideologiczna Mszy, powołująca się naiwnie wprost na wartości, była tak nietrafna.
Żmijewski nie znosi poglądów w rodzaju, że sztuka co najwyżej stawia pytania. „Ja wierzę w możliwości sztuki – ona jest sposobem alternatywnego poznawania rzeczywistości i jej transformowania. Są w niej możliwości takiego myślenia i działania, jakich nie znajdziesz w polityce, czy w zbiurokratyzowanych systemach sprawowania władzy. Jest w niej ta «niemożliwa» wynalazczość, która może pomagać nam redefiniować świat. Tylko że dominuje w niej obecnie ideologia niemocy, peryferii, nieskuteczności”, mówił w rozmowie z Adamem Mazurem4.

 

5
W przeddzień premiery, jak wynika z relacji internetowych, odbyła się debata w teatrze i o teatrze. Dla ozdobienia Mszy teatr zaoferował swoje bogactwa, autorytety i swoją namiętność rytuału. Według sprawozdań, przywołano Grotowskiego i Osterwę, Witkacego i Artauda, Schillera i Mickiewicza, mówiono o trawiącej polski teatr gorączce odnowienia obrzędowych mocy. Dziennikarze roznieśli po internecie niezrozumiałe, lecz imponujące hasła. W postaci już nie haseł, tylko myśli, one interesują w Polsce kilkaset osób, niemniej dysponują ciągle imponującą siłą sugestii. Sytuacja trochę szalona, kiedy ten zdumiewająco silny czynnik ideowej inspiracji nasyca mediasferę doprawdy dziwnymi zagadnieniami… których ona nie jest w stanie strawić. Niczym kręgi po wodzie, rozchodzą się dźwięki, echa, repetycje, nieporozumienia.
Na stronie Culture.pl podano w wyniku tej debaty niesłychaną opinię, że Żmijewski nawiązuje do Grotowskiego i jego idei wykroczenia poza teatr, ku rytuałowi, ku współuczestnictwie we wspólnocie. Co żadną miarą nie da się powiedzieć, bo pomijając nawet kwestię zupełnie innego idiomu teatralnego, Grotowski, zapożyczając się w Kościele, rytuał budował, a Żmijewski go kopiował. Nie ma też zamiaru tworzyć żadnej wspólnoty rytuału, a tylko polityczną. W znacznie sensowniejszej relacji Joanny Derkaczew5 Żmijewski w teatrze mówił tak: „Msza jest więc też pytaniem, na ile sztuka może wpływać na rzeczywistość, być donośnym głosem w debacie publicznej. Czy tylko religijny rytuał jest w stanie wyrazić ból wspólnoty, zadumę i radość? Może teatr też może stanąć na wysokości zadania?”. Jednak sojusz dwóch tak różnych celów jest pewną okazjonalną sklejką. Siła sztuki, według programowych wypowiedzi reżysera, ma się manifestować politycznie. Tymczasem zastąpienie rytuału religijnego jest działaniem w sferze symbolicznej i wymaga zupełnie innych kompetencji. Jak się zdaje, teatrowi zależało na podjęciu tego drugiego zagadnienia, więc jakoś połączono oba.

 

6
Kiedy na potrzeby komentowania Mszy odwoływano się do zawartości Mszy św. – w stanie pewności własnego liturgicznego wtajemniczenia, albo odwrotnie, pewności własnej wiedzy o pustce rytuału traktowano ją jako ogólnik, oczywistość. Tymczasem msza zaczyna się od wyznania grzechów. W przeciwieństwie do spowiedzi, nie jest to akt sakramentalny, tylko wypowiedzenie win – w milczeniu i w przytomności pozostałych. To istotne, bo pozwala prowizorycznie ustawić regułę mszy na płaszczyźnie moralnej, bez sięgania do religijnego wymiaru uczestnictwa. To ostatnie nie jest dyskutowalne, ponieważ jest tajemnicą. Mówiąc o przygotowaniu do Ofiary, czyli o pamięci grzechu, konceptualnie majsterkować przy tajemnicy nie musimy. Mówiąc innym językiem, msza zaczyna się od oczyszczenia z emocji negatywnych. To akt wzajemnej akceptacji, na krótko.
Z ciekawością, dość zachłannie słuchałam ready-made’u w Dramatycznym. Słowa, znane raczej jako dźwięk, docierały do mnie jako sens. Można było zadawać sobie pytania podczas mszy rzadko zadawane. Co innego jednak sens, co innego treść. Nie mam ochoty poddać się konceptualnemu terrorowi i dać się przekonać, że nawet jeśli tylko z grubsza dostosowujemy się do formatu owej chwili zawieszającej resentymenty, to ta chwila pozbawiona jest treści. Nie uwierzę również, że pozbawione treści jest owo słowo w postaci dźwięku, które dociera do mnie w kościele. Kiedy niedługo po obejrzeniu Mszy słuchałam u św. Anny w Krakowie Mszy św. w intencji Jerzego Turowicza w stulecie jego urodzin, zastanawiałam się, co dzieje się ze słowami. One nie znaczyły, tylko czasem promieniowały.
Po co nam sztuka, która nie ocala, nie umie działać, pyta Żmijewski, który ma coś z brzydkiego Kalibana. Jest zmęczony niemocą sztuki i uważa, że trzeba walczyć o dominację idei nad procedurami. Chce zlikwidować fikcję kultury, z jej ideologią „niemocy, peryferii, nieskuteczności”. Ostatnio zainteresował się narzędziem teatru.

 

1 T.P. Terlikowski, „Msza” Żmijewskiego czyli „sakralna” wódka bezalkoholowa, Fronda.pl, 28 X 2011
2 Kultura głupcze, 2 program TVP, 30 X 2012
3 Artur Żmijewski odprawia „Mszę” w teatrze, Culture.pl z 29-30 X 2011
4 Wewnętrzny fałsz sztuki, z Arturem Żmijewskim rozmawia Adam Mazur, Dwutygodnik.pl, 1 XI 2011
5 J. Derkaczew Teatr musi bluźnić, Wyborcza.pl, 29 X 2011

p i k s e l