Iga Dzieciuchowicz

 

era blogera

 

 

do projektu BLOGTXT Theater Festival austriaccy organizatorzy – teatr w Grazu – zaprosili teatry z Rumunii (Teatrul Bulandra, Bukareszt), Włoch (Teatro Garibaldi, Palermo), Węgier (Örkény István Színház, Budapeszt) i Polski (Stary Teatr w Krakowie). Przez pół roku w każdym z tych teatrów kilkuosobowe zespoły przeglądały setki blogów, by wyłonić spośród nich dwadzieścia najciekawszych. Pierwszym etapem konkursu była czytana prezentacja wybranych tekstów – w Starym Teatrze odbyła się pod koniec stycznia. Decyzją jury i internautów w finale znalazły się trzy blogi (barbarella.blog.pl, mydziecisieci.blog.pl i formaprzetrwalnikowa.blox.pl), na podstawie których scenariusze napisali Jacek Poniedziałek, Dorota Masłowska i Szymon Wróblewski. Trzy półgodzinne spektakle, które wzięły udział w festiwalu w Grazu, polska publiczność mogła oglądać w maju w Starym Teatrze.

Ideą projektu była konfrontacja odmiennych perspektyw spojrzenia na współczesność, sposobów interpretowania i kreowania rzeczywistości w przestrzeni internetu przez twórców blogów. Pomysł przełożenia internetowych pamiętników na język sceniczny wydawał się tyleż intrygujący, ile ryzykowny. Od razu pojawia się pytanie o sposób prezentacji: blog, pisany zwykle w pierwszej osobie, sugeruje formę monodramu i ta okazała się najlepsza. Spośród czternastu międzynarodowych propozycji większość została jednak zrealizowana jako pełne, wieloobsadowe spektakle, oparte na przerabianych i zestawianych ze sobą fragmentach różnych blogów – rezultat to rozmyta, nieczytelna i chwiejna całość, pozbawiona istotnego, dominującego tematu. Usiłowanie połączenia ze sobą osobistych zapisków, których forma już sama w sobie jest chaotyczna i niespójna, pokusa, by stworzyć z nich tekst dramatyczny sprawiły, że indywidualność autorów stała się niewidoczna, zniknął też charakterystyczny dla blogosfery język. Tego błędu uniknęli artyści włoscy i polscy, których prezentacje świetnie wpisały się w koncepcję projektu – ukazywały odrębną wrażliwość blogerów, ich światopogląd i sposób odczuwania rzeczywistości, były też popisem aktorskiego kunsztu.

Monodram Insomia 6 A .M. Girl w reżyserii i wykonaniu Simony Malato, aktorki Teatro Garibaldi, to opowieść oparta na blogu performerki kryjącej się pod pseudonimem Miss Violetta Beauregarde. Spektakl jest zapisem bezsennej nocy, która dla bohaterki będzie momentem rachunku sumienia, rozliczenia z przeszłością, a także próbą walki z tkwiącą w niej autodestrukcyjną siłą. Po lewej stronie, na materacu, śpi tajemniczy mężczyzna, którego budzą dopiero oklaski. Postać stworzona przez Malato przypomina neurotyczne bohaterki filmów Pedro Almodóvara – noc umożliwia jej wniknięcie w głąb siebie, w świat skrywanych przeżyć, które formułuje w rozpaczliwy sprzeciw wobec świata. Symboliczna scena, w której kobieta owija sobie twarz i ciało taśmą klejącą, a potem agresywnie przecina ją nożyczkami w okolicy ust, by przerwać nieznośną ciszę, należy do najmocniejszych w spektaklu. Simonę Malato uhonorowano nagrodą dla najlepszej aktorki, zaś spektakl otrzymał drugą nagrodę festiwalu.

Bardzo ciekawy Handscape (również Teatro Garibaldi) wyróżnił się spośród propozycji festiwalowych konsekwentną, ujętą w ramę plastycznych obrazów formą. Spektakl to wariacja na temat pisania, wyrażania siebie za pomocą słów, graficznego zapisu własnego „ja”. Na środku sceny ustawiona jest czarna wysoka ściana, słychać głośną elektroniczną muzykę. Po chwili w ścianie zapalają się trzy okienka, przypominające miniaturowe wystawy – w jednym pojawiają się dłonie, które flamastrem niecierpliwie kreślą linie tak, że przezroczysta dotąd szyba staje się czarna; w drugim widać origami, złożone w łódkę i samolot. Trzeci obraz to dłonie, które gwałtownie zapisują, a potem gniotą kartki listowego papieru. Spektakl jest historią miłosnej korespondencji. Po lewej stronie sceny pojawia się nagle tańczące krzesełko (właściwie jego zarys, złożony z połączonych białych sznurków, podświetlonych na niebiesko), za którym stoi niewidoczna w ciemności aktorka i czyta fragmenty listu do ukochanego. Po prawej powoli „budzi się” stolik, męskim głosem odpowiadający na miłosne wyznania. Zabawna, poetycka opowieść o trudzie tworzenia, formowania myśli w słowa i nazywania emocji zachwyca subtelnością i wyrafinowaną formą wizualną.

W ostatnim włoskim przedstawieniu – Last cry of freedom – wzięło udział czterech aktorów. Twórcy tematem spektaklu uczynili świat kibiców, impulsem do stworzenia opowieści o przemocy stało się głośne morderstwo inspektora policji w Palermo podczas rozgrywek klubów piłkarskich Palermo – Catania, dyskutowane przez kibiców na blogach i forach internetowych. Z głośników dobiegają okrzyki tłumów, na środku sceny podwieszono projektor, na którym przewijają się obrazy „ustawek”, starć kibiców z policją. Jeden z bohaterów uderza w wielki bęben, pozostali mocują się ze sobą, trzymając końce liny. To symboliczne ujęcie brutalnej walki, w której słów pada niewiele – najważniejsza okazuje się prezentacja siły. W finale bohaterowie zastygają, stojąc wokół leżącego na środku worka w kształcie ciała człowieka.

Spektakl Niebieska sukienka w reżyserii Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik otwiera list czytany przez młodą kobietę (Małgorzata Zawadzka), napisany kilkaset lat temu przez Madame de Sevigné. W liście opisana jest historia niejakiego Vatela, który zabił się, gdyż z jego winy zabrakło pieczystego na stole króla. Listy te są – jak podkreśla autor scenariusza Jacek Poniedziałek – archaiczną formą bloga. Na środku sceny stoi atrapa tytułowej niebieskiej sukienki, a właściwie balowej krynoliny. Za nią ukryte jest krzesło, na którym siada bohaterka (Iwona Bielska), dopasowując swe ciało do szykownej kreacji. Scenariusz oparto na dowcipnym, autoironicznym pamiętniku barbarella.blog.pl, który opisuje kobiece perypetie, przypominające trochę przypadki i nieszczęścia Bridget Jones. Trafne spostrzeżenia dotyczące dzisiejszych zjawisk („Niewątpliwie czasy nasze charakteryzuje moda na syndrom”), brak silnej woli, który objawia się zajadaniem kurczaków z KFC, pierwsze zmarszczki i kupno steppera łączą się w barwną opowieść o współczesnej kobiecie, przyglądającej się sobie i światu z przymrużeniem oka. Iwona Bielska nadała swej bohaterce rysy kobiety niezwykle energicznej, czasem butnej, która ze swadą i rozbrajającą szczerością odkrywa swoje drobne radości, kompleksy i frustracje. Osobowość aktorki i cięty język autorki bloga to dynamit kobiecości – bohaterka stworzona przez Bielską to inteligentna i pełna uroku osoba, która pragnie wymknąć się szablonom wykreowanej przez media doskonałości. Szkoda tylko, że reżyserka ukryła aktorkę za atrapą sukienki – czarny golf i spodnie, które nosi Bielska, nadałyby bohaterce zdecydowanie intensywniejszy wyraz.

Gdy tekst Formaprzetrwalnikowa zaprezentowano po raz pierwszy na wstępnych czytaniach w Starym Teatrze, wątpliwości wzbudził jego główny temat – polska bieda i zagraniczne wyjazdy za chlebem. Obraz, który pojawiał się w wyobraźni widza, idealnie wpisywał się w stereotyp Polaka – nieudacznika i wiecznego malkontenta. Na szczęście, reżyser Formyprzetrwalnikowej Radek Rychcik oszczędził widzom obiegowych opinii o Polsce i stworzył spektakl bardzo wyrazisty, wnikliwie rozpatrujący problem, dowcipny i smutny jednocześnie. Na scenie rozłożona kolorowa mata, na której ćwiczy bohaterka – lekarka (Katarzyna Krzanowska) ubrana w biało-czerwony strój sportowy z białym orłem na piersi. Już ten prosty zabieg uwalnia spektakl od banału, zabarwiając go ironią, a nawet sarkazmem. Przez pół godziny oglądamy obraz walki, metaforę wyścigu i rywalizacji. Bohaterka skacze, biega, robi przysiady i skłony – nie chce się poddać. Katarzyna Krzanowska buduje rolę z dystansem, jakby nie chciała pozwolić swej bohaterce rozczulać się nad sobą – to silna, inteligentna kobieta, która odnosi się do rzeczywistości z pewną rezerwą, piętnując zarazem wszelkie przejawy niesprawiedliwości. Jej wyznanie nie brzmi jak skarga czy lista doznanych krzywd, ale jak manifest osoby nieustępliwej, wytrwałej, która kwestionuje rzeczywistość, zawzięcie dążąc do celu. Tekst mógłby łatwo przerodzić się w przygnębiającą przypowieść o losie emigranta, tymczasem spektakl jest dotkliwy i niepokojący, niepozbawiony jednak humoru i pewnego groteskowego odcienia, gdy w finale z głośników dobiegają słowa „Jeszcze Polska nie zginęła...”.

Ostatni krakowski spektakl Mydziecisieci , który zdobył główną nagrodę festiwalu, to opowieść o surrealistycznym świecie, w którym żyje @linka (Adam Nawojczyk), siedemnastoletnia „dziewczyna z Gryfina”. Wyreżyserowany przez Szymona Kaczmarka półgodzinny monodram to teatralna perełka – rytmiczny, błyskotliwy, kontrapunktowany perfekcyjnie dobraną muzyką, zagarnia uwagę widza od pierwszych chwil. Na scenie odrapany fotel, w tle paprotka, naokoło błyszczące niebieskie szyby – w tej dziwnej przestrzeni domu-kapsuły siedzi @linka, ubrana w czerwone sportowe buty i biały włóczkowy sweterek. Tekst bloga to dobra literatura. Kaczmarek obsadził w roli @linki mężczyznę, co intensyfikuje wrażenie rzeczywistości symulowanej i sfabrykowanej, ujętej w ramy czarnego humoru. Spotkanie z kosmitami, wizyta @linki w mieszkaniu na „drugim piętrze starej kamienicy”, gdzie „czytelnicy” zapraszają ją do środka „staropolskim gestem oczu”, przekształcają się w komiczną opowieść o absurdach współczesności. Adam Nawojczyk w roli @linki to aktorski majstersztyk. Bohaterka jest postacią trochę jak z kreskówki – zabawna, nieco pokraczna, wyposażona w pakiet tysiąca gestów i min, jakby przestraszona rzeczywistością, którą jednak z niezwykłą celnością komentuje. Aktor wyposażył @linkę w pewien rodzaj dziecinnej melancholii, która każe jej uparcie i cierpliwie rozkładać świat na czynniki pierwsze w poszukiwaniu choć ułamka sensu. Kreację Adama Nawojczyka doceniło jury, przyznając mu nagrodę za najlepszą rolę męską.

Autorzy scenariuszy z Polski i Włoch zachowali oryginalne brzmienie blogów, kompilując jedynie ich fragmenty tak, by powstała spójna całość, podporządkowana konkretnym tematom. Rezultatem tego zabiegu było stworzenie na scenie świata niepowtarzalnego, który poprzez indywidualny język twórcy bloga opisuje i eksploruje rzeczywistość. Festiwal w Grazu pokazał, że blog to tajemnicza materia, którą z powodzeniem można przełożyć na język teatru, choć uparcie broni ona samej siebie, nie poddając się łatwo modyfikacjom.

p i k s e l