Maryla Zielińska

 

rusłana

 

 

 

 

czy jeszcze pamiętają Państwo niespodziewaną zwyciężczynię Eurowizji 2004? Przypomnę, że była nią ukraińska piosenkarka Rusłana Łyżyczko. To, że nie była nikomu znana, akurat na tym konkursie piosenki nie dziwi. Jej Wild Dance zrobił piorunujące wrażenie. Wbiegała na scenę w kozaczkach na bardzo wysokich obcasach i w skórach dzikich zwierząt, powiązanych sznurkami i nitami, które wiele odsłaniały z jej powabnej kobiecości (niektórzy twierdzą, że była bez majtek). W towarzystwie czterech tancerek wykonywała niezwykle dynamiczny i ekspresywny układ choreograficzny, śpiewając (a może raczej pokrzykując) piosenkę, która była melodycznym ukłonem w stronę miejsca zdarzenia – Istambułu. Choć ona sama zapewniała, że jej inspiracją jest „dziki folklor huculski” (tata w dzieciństwie zabierał ją ponoć często z rodzinnego Lwowa w góry). Czemu jednak hasłem reklamowym swego wizerunku uczyniła cytat z Księgi dżungli Rudyarda Kiplinga: „Jesteśmy jednej krwi, ty i ja...”? To o wilku, którego trzymała pod pachą – na plakacie.

Zanim wystartowała w Eurowizji, zdobyła popularność w ojczyźnie, proponując bardziej romantyczne wcielenie ukraińskości. Sprzedaje tam mnóstwo płyt, przez siebie zresztą produkowanych, bo jest nie tylko muzykiem, ale i menadżerem, poza tym zasiada w ławach parlamentu, na Majdanie poparła obóz Wiktora Juszczenki. Przed występem w Turcji oddała się w ręce specjalistów od wizerunku. Napisała nowe piosenki, zmieniła kostium, przeszła trening fizyczny, zamówiła research na temat konkurentów, w krajach posiadających prawo głosu w konkursie odbyła promocyjne tournée, po ulicach Istambułu przechadzała się w stroju estradowym. Na konferencji prasowej serwowała horiłkę i sało, zrobiła pokaz gry na trąbicie, co chwila wykrzykiwała: „Chcę zwycięstwa! Potrzebuję zwycięstwa! Moja ojczyzna potrzebuje zwycięstwa!”1. To był wszak czas pomarańczowej rewolucji.

Wspomnienie Rusłany wróciło w czasie występów Teatru OstBastion w Warszawie z trzema spektaklami Andrieja Żołdaka, które w całości wypełniły program Tygodnia Teatru Ukraińskiego (6-10 czerwca). Organizatorzy (Teatr Dramatyczny) dali więc nam do zrozumienia, że teatr ukraiński równa się ten właśnie reżyser...

Jewgienija Tropp, relacjonując dla „Teatru” ostatnią edycję petersburskiego festiwalu Bałtycki Dom, udzieliła polskim czytelnikom instruktywnego wyjaśnienia na temat Żołdaka i prezentowanego tam spektaklu moskiewskiego Teatru Narodów Fedra. Złoty Kłos: „Jest to czysta popsa. Pierwotnie słowo to oznaczało zjawisko muzyczne – prymitywną estradową sieczkę, lejącą się niepowstrzymanym potokiem z telewizyjnych ekranów. Prawdziwy rosyjski rock postanowił odciąć się od takiej muzyki i wypracował obraźliwy termin popsa. Dzisiaj można nim nazwać także inne zjawiska w sztuce. Jest to coś w rodzaju współczesnego kiczu, pop-humbugu. W przypadku Żołdaka: teatr mieszczański, udający awangardę i radykalizm, w rzeczywistości zaś bardzo daleki od artystycznych poszukiwań”2.

Nasze media, zapowiadając występy Żołdaka, jak papugi męłły zbitkę słów suflowanych przez jego PR: intrygujący, eksperymentator i awangardzista, najciekawszy, wybitny, eksportowy teatr ukraiński, artystyczne wizje, które intrygują, wzbudzają sprzeciw i podziw, skrajnie odmienne od wszystkich pozostałych interpretacji, adaptacje nie wprost, spektakle pomiędzy teatrem dramatycznym a baletem, na pograniczu jawy i snu, pełne poetyckiego uroku, ekstremalne. Co trzeźwiejsi tylko zauważyli, że te zaklęcia to: „niestety intelektualny gniot. Więcej na ten temat nie mam do powiedzenia, ponieważ szkoda mi na to czasu”3.

Stopień otumanienia ukraińskiej publiczności uświadamia zaś głos tamtejszego krytyka: „Podczas gdy kijowscy ludzie teatru, krytycy, recenzenci zdobywają podstawy «współczesnego teatru», jakimi je przedstawia Andriej Żołdak, moskiewska publiczność ogląda spektakle współczesnych europejskich reżyserów. [...] Niestety jak na razie do ukraińskiej stolicy nie ma kto przywozić sztuki teatralnej najwyższej klasy. Moskwianie dzięki festiwalowi NET mieli już jakieś pojęcie o procesie teatralnym w Europie. Ale prócz festiwali, w stolicy Rosji są ludzie, którzy dostarczają rodakom sztukę z najwyższej półki. Na przykład Walerij Fokin, który zorganizował w Centrum im. Meyerholda coroczne Spotkania Meyerholdowskie. Pierwszy w programie znalazł się Krzysztof Warlikowski [...]. Po pokazie w Moskwie spektaklu Krum według Hanocha Levina, takie napawające lękiem, z powodu utożsamiania ich z Żołdakiem, pojęcia jak «ideolog teatru», «rewolucjonista teatralny», «awangardysta», «prowokator estetyczny» przestają być synonimami etycznego i estetycznego terroru”4.

Z racji wieku (rocznik 1962), ale przede wszystkim przypisywanych mu funkcji i zasług, Andriej Żołdak jest u nas przedstawiany jako ukraiński Krzysztof Warlikowski i Grzegorz Jarzyna razem wzięci. To oczywiście tanie chwyty reklamowe, obliczone na przyciągnięcie publiczności tych reżyserów, wynikające także z braku zainteresowania tym, co tak naprawdę dzieje się w teatrze za naszą wschodnią granicą. Żołdak pracuje dużo, tworzy rozlewne widowiska, w których pomysły nie podlegają dyscyplinie intelektualnej. Jest bez wątpienia kreatywny, ale w typie grafomana, który może dużo, zawsze i na każdy temat, a selekcja jest mu obcą strategią. Toteż wedle zasady człowiek strzela, pan Bóg kule nosi, zdarzają mu się i bardziej udane strzały.

W 2002 roku na festiwalu Kontakt uznano go za najlepszego reżysera festiwalu. Pokazywany tam Eksperyment: „Czajka” nagrodzono „za pełną wyrazu, widowiskową formę” i „za eksperymentalną reżyserię”. Aleksandra Usowa wyróżniono za kreację aktorską, a zespół Państwowego Teatr Narodów w Moskwie za oryginalną formułę teatru. Ten sam spektakl zapowiadano dwa lata później w Warszawie pod tytułami Doświadczenie: „Mewa” wg sztuki Antoniego Czechowa lub Próba opanowania sztuki „Mewa” metodą Stanisławskiego. Towarzyszył Międzynarodowym Targom Książki, których Rosja była głównym gościem, zaprezentowano go w programie Rosja – odkrycie na nowo. Goszczony teraz w Warszawie Hamlet. Sny pamiętają widzowie Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku z 2003 roku. Ze swej strony mogę dorzucić doświadczenie oglądania Idioty według Fiodra Dostojewskiego w 2000 roku w rumuńskim Sibiu z dyrektorem tamtejszego festiwalu teatralnego (nie aktorem) w roli Rogożyna. Wobec exodusu publiczności, mieliśmy z recenzentem „Gazety Wyborczej” możliwość oglądania tego długiego spektaklu na leżąco (niewygodne drewniane ławy). Międzynarodowa krytyka obserwująca festiwal Bałtycki Dom przyznała Żołdakowi kiedyś nagrodę; dziś, choć stały bywalec, narażony już jest na jej ostracyzm.

Przywołuję tytuły i fakty, by wskazać na jedną z cech strategii reżyserskiej Żołdaka. Rzadko kiedy wystawia dany utwór pod oryginalnym tytułem, zazwyczaj dodaje do niego asekuracyjny człon w typie: sny, eksperyment, doświadczenie, próba opanowania, metodą, fragment, Złoty Kłos (akcja jego Fedry toczy się w rodzaju radzieckiego sanatorium dla partyjnej elity), by nie wspomnieć o banalnym według. Oddaje tym sprawiedliwość swoim działaniom, rzeczywiście nie przenosi na scenę dzieła literackiego, wybiera z niego mały fragment i traktuje jak mantrę, nie interpretuje go, nie buduje postaci, słowo i wypowiadający je bohater są pretekstem dla produkcji własnych pomysłów. Tyle że skojarzenia te można by przypisać równie dobrze tym jak i innym dziełom. W Gdańsku drugi spektakl Hamleta zaczął się od sceny, która finalizowała przedstawienie poprzedniego dnia.

Manipulacje tytułami Żołdak przeniósł też na nazwę zespołu. Przez kilka lat był głównym reżyserem, kimś w rodzaju kierownika artystycznego Państwowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia Tarasa Szewczenki w Charkowie (zwyczajowo wciąż nazywanego Berezilem). Zwolniony niedawno ze stanowiska, pokazuje zrobione tam spektakle pod szyldem OstBastion, co pasuje mu teraz do kreacji wizerunku artysty tępionego przez władze. Przed Romeo i Julią usłyszeliśmy komunikat, że spektakl jest zakazany na Ukrainie, ponieważ odnosi się do pomarańczowej rewolucji. Powoływanie się na tego rodzaju cenzurę jest cynicznym kłamstwem, obliczonym na niezorientowanie Zachodu.

Oprócz wspomnianych już przedstawień szekspirowskich, w Warszawie zobaczyliśmy Jeden dzień Iwana Denisowicza według Aleksandra Sołżenicyna (autor miał zamiar podać reżysera do sądu za naruszenie praw autorskich). Teatralna trojka Żołdaka pokazała go jako reżysera bystrego, bo chłonącego światowe mody, sprawnie je imitującego, nawet ze zdecydowanym przerysowaniem – na nuworyszowskiej zasadzie bycia bardziej papieskim od papieża. I na innej bardzo prostej zasadzie – trzeba być głośniejszym, by być dostrzeżonym. Stąd też potrzeba wywoływania wokół siebie skandali, nie tylko teatralnych. Zapożyczenia nie służą Żołdakowi do uruchamiania gry konwencjami, stylami, nie bawi się w świadomego postmodernistę. Z pychą grafomana wylewa z siebie i celebruje potoki obrazów, które podpowiada mu wyobraźnia, niekoniecznie myśląc o tym, co znaczą, czy układają się w jakąś dramaturgię. Byle było głośno, drastycznie i prowokacyjnie. Jak już nagość, to w dziesiątkach ciał, nie na błyśnięcie oka, ale na długie kwadranse. Ciała piękne, grube, chude, stare – jakie chcecie. Jak łagry, to nie obyło się bez wilczurów, które trzymane przez strażników na krótkich smyczach wyrywają się do publiczności, tłoczącej się długo w foyer, potem prowadzonej przez teatralne zakamarki do „jądra ciemności”. Tam widzowie poddawani są opresji siedzenia na niewygodnych zydlach, niektórzy musieli siąść w drucianych kojcach, narażeni są na oblewanie wodą, obryzganie jajkami (setki jaj na twardo i na surowo idzie na przemiał – podobno miało to symbolizować miliony nienarodzonych istot). Żołdak lubi taplać aktorów, kreując sceny o walorze wolności i anarchii, banalną wodę czy farby zastępuje wspomnianymi jajkami, czy jak w Romeo i Julii brązową mazią, która wyobraża kał. Aktorzy długo oddają stolec do sedesów, gdy się już przelewa, rozsmarowują go na nagich ciałach, komentując słowami: „I myśmy to gówno z teatru w Charkowie wywalili”. Sądzę, że kolejnym krokiem na drodze twórczych poszukiwań ukraińskiego reżysera będzie próba osaczenia widzów zapachami. Aktorów ma tak oddanych, że bez wątpienia zrobią dla niego wszystko, w poczuciu uczestniczenia w wielkim wydarzeniu tylko dla wybranych: „Idźcie do domu, i tak sztuki Żołdaka nie zrozumiecie”. Przypomnę, że te kwestie padają w spektaklu pod tytułem Romeo i Julia.

Zwaśnione werońskie rody zostają zestawione z obozami pomarańczowych i niebieskich, tak jak świat przedstawiony na scenie ze światem rzeczywistych wydarzeń projektowanym na ekranie. Tu nie ma żadnego wartościowania, jest prowokacyjne zrównanie obozów. Stosunkowo najwięcej oryginalnych pomysłów dało się zauważyć w Iwanie Denisowiczu. Uwznioślenie katorgi poprzez zestawienie z muzyką operową. Izolacja i nadzieja zasugerowane ścianą ze skrzynek pocztowych, którą budują więźniowie ostatkiem sił, rozpadającą się jak domek z kart. Czy obraz tytułowego bohatera, leżącego na stole przykrytym białym obrusem, obłożonego od stóp do głów kamieniami – oddychająca mogiła, obraz człowieka pogrzebanego za życia. W drugim akcie łagier oglądamy po latach, okiem turystów, którzy przyjeżdżają na Syberię jak na safari.

Ze spektaklu na spektakl do Dramatycznego przychodziło coraz mniej publiczności, wielu uciekało w trakcie, nie mogąc znieść hałasu, pseudoperwersji i wszystkich innych pseudo, który roztoczył swym pawim ogonem Andriej Żołdak. Nie zabrakło jednak tych, którzy dali się nabrać na teatralną popsę. Warszawska scena uczciła nią pięćdziesięciolecie swego istnienia. Gratuluję!

1 Por.: http://www.innastrona.pl/kult_muz_ruslana.phtml, http://www.proto.pl/artykuly/info?itemId=11931.

2 Jewgienija Tropp, Jesienne spotkania w Bałtyckim Domu, „Teatr” 2007 nr 1, tłum. Małgorzata Buchalik.

3 Opinia internauty na stronie:

http://kultura.trojmiasto.pl/info_imp.phtml?&akcja=dodaj_opinie&id_spektakle=260&id_imp=38110&miesiac=11.

4 Wadim Dyszkant, kijowska gazeta „Dień”, nr 224/2006 (21 grudnia), za: „Krum” w Moskwie, „Didaskalia” 2007 nr 77, tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska.

p i k s e l