tańczyć swoją rolę

 

Z Martą Król i Andrzejem Szeremetą rozmawia Kinga Gałuszka

 

 

 

Czy przystępując do pracy nad Mewą odczuliście jakikolwiek problem wiążący się z tradycją grania Czechowa?

MARTA KRÓL: Zdaje mi się, że z początku wszyscy czuliśmy, że gramy Czechowa, co mogłoby oznaczać, że będziemy przyjmować jakieś pozy... Jednak dość szybko zorientowaliśmy się, że nie jest ważne czy gramy Szekspira, czy Czechowa. Chodzi przede wszystkim o to, żeby to było intymne.

 

ANDRZEJ SZEREMETA: Reżyser tak nas prowadził, że nie musieliśmy walczyć z tradycją, nie byliśmy pozostawieni sami sobie. To raczej Krystian zmagał się z tym, żeby odkryć Czechowa na nowo.

 

Intymne czyli osobiste? Aktorka będąca na początku swojej drogi artystycznej dostaje zadanie zagrania początkującej aktorki…

MARTA KRÓL: Obsadzając mnie w Mewie Krystian trafił w to, co naprawdę się we mnie dzieje. Nina przypomina mnie samą. Nie było mi łatwo zagrać aktorkę, którą przecież dopiero się staję. Ale szczególnie się nad tym nie zastanawialiśmy. Oboje z Krystianem wiedzieliśmy, kim jest Nina. Gram więc młodą dziewczynę, która spełnia swoje marzenia i zmienia się, tak samo jak ja. Wszystko, co ją spotyka, począwszy od tego, że chce grać, przez jej zachwyt nad sztuką, jest naturalne dla każdego, kto od dzieciństwa marzy o scenie i podejmuje pierwsze, najczęściej nieudane próby artystyczne. Historia Niny pokazuje jednak, że mimo niepowodzeń należy wytrwać oraz że trzeba nauczyć się wybaczać sobie własne błędy. Ta rola pełna jest nadziei, jasności i patrzenia przed siebie.

 

Wydaje się, że takiej samej wiary wymaga postawa Konstantego – artysty, którego praca nad własnym przedstawieniem nie tylko wyznacza w Mewie punkt odniesienia, ale głęboko porusza szczerością.

ANDRZEJ SZEREMETA: Nowością i niewątpliwym osiągnięciem Krystiana jest pokazanie spektaklu Konstantego nie jako błazenady młodzieńca, ale jako poważnego zmagania się z tematem. Kluczem do postaci Konstantego jest jego przedstawienie. Już na początku prób uświadomiłem sobie, że aby zagrać tę postać, muszę sam wyreżyserować sztukę, którą przygotowuje mój bohater. Musiałem zmóc się z materią monologu Niny i pokochać ten tekst tak, jakby został napisany moją ręką. Spotykaliśmy się więc z Martą i sami przez kilka tygodni, w tajemnicy, pracowaliśmy nad nim. W pewnym momencie chyba zabrakło nam odwagi w tym naszym próbowaniu. Obawiałem się odpowiedzialności wobec Marty, choć Krystian powiedział mi, żebym się nie lękał, bo on i tak w pewnym momencie wkroczy. I kiedy to się rzeczywiście stało, zaburzył moje przekonania dotyczące tekstu, który w przedstawieniu Konstantego mówi Nina. Ciągnęło mnie w kierunku desperacji, na pogranicze szaleństwa. Wychodziłem z założenia, że Konstanty jest od samego początku pogrążony w dzikiej obsesji samobójstwa. Krystian to wszystko uspokoił i złagodził. To, co we mnie siedzi, przełożył na swój spokój. Jego myślenie okazało się piękniejsze.

 

MARTA KRÓL: Pamiętam swoje wzruszenie, gdy na początku pracy nad Mewą Andrzej bardzo serio zapytał mnie, czy zechcę zagrać w jego sztuce. Wręczył mi kartkę z monologiem Niny. Nagraliśmy na wideo nasze dwie próby i pokazaliśmy je Krystianowi, który powiedział potem, że się wzruszył. Uważał też, że ciekawie szukamy. Jednak w pewnym momencie pracy z Andrzejem uświadomiłam sobie, że ten monolog musi być mój. Poczułam, że chcę przejąć go na siebie. W ostatnim etapie przygotowań włączył się Krystian i zaczął nadawać mu kształty, barwy i pejzaże, które próbowałam w sobie odkrywać. Stopniowo ogarniał chaos, w którym tkwiliśmy.

 

Czego szukaliście?

MARTA KRÓL: Chcieliśmy odkryć stan osoby wypowiadającej te słowa. Doszliśmy do wniosku, że jest to sytuacja człowieka w obliczu samobójstwa. To tekst wygłaszany przez kogoś, kto stoi na skraju wieżowca i ma przed oczami cały świat, wszystkich ludzi i wszystkie zwierzęta. Z początku byłam nieufna wobec tego trudnego monologu, ale wkrótce zakochałam się w nim. Zastanawiałam się, dlaczego Konstanty go napisał i dał właśnie Ninie? Pamiętam, że na paru próbach niektórzy śmiali się, gdy go mówiłam. Czułam się równie zażenowana, jak moja bohaterka. Przecież każda aktorka marzy o tym, żeby powiedzieć wspaniały monolog o miłości, a tutaj ma do czynienia z tekstem apokaliptycznym, napisanym w jakimś dziwnym rytmie. To, że przyswaja sobie ten monolog, świadczy o tym, jak bardzo pragnie być aktorką. Nina wstydzi się przecież Arkadiny, wielkiej aktorki, odczuwa także lęk przed obnażeniem, przed samotnym byciem na scenie.

Nie widziałam w tekście tej obsesji śmierci, o której mówi Andrzej. Dla mnie te słowa traktują o zwycięstwie i zmartwychwstaniu. Czułam, że tkwi w nich odnowicielska siła. Wypowiadając ten monolog w wodzie czuję się czasem jak kobieta, która rodzi nowe życie.

 

Wydaje się, że Konstanty nie lęka się niezrozumienia. Z czego się bierze jego niezwykle silna bezkompromisowość?

ANDRZEJ SZEREMETA: Wynika ona zawsze z wielkiej, desperackiej potrzeby zrobienia czegoś twórczego. Gdy to coś, co już ukształtowane, nie może się narodzić, pojawia się rozpacz. Konstanty, jak każdy młody człowiek, potrzebuje potwierdzenia własnej wartości. Ale przede wszystkim pragnie zostać zauważony przez matkę. Relacja z nią pęta go i powoduje, że ma on ochotę na bezkompromisowy gest, który będzie o nim stanowił. Gest, który sprawi, że przestanie być wyłącznie synem swojej matki. Konstanty jest nie tyle wielkim artystą, ile raczej człowiekiem w potrzebie.

 

Nina i Konstanty znajdują się na początku drogi. Po raz pierwszy kochają i po raz pierwszy wkraczają w przestrzeń teatru. Widzimy moment ich bolesnego dojrzewania, wchodzenia w dorosłość.

MARTA KRÓL: Krystian stworzył trzy fantazje, w których odbijają się tylko najważniejsze zdarzenia z życia każdej postaci, zwłaszcza Niny i Konstantego. Nie ma tam wiele czasu na rozegranie procesu dojrzewania, który jest tak wyraźny u Czechowa.

W procesie rozpoznawania Niny myślałam o tym, jak zachowują się współczesne dziewczyny. To dało mi szansę, żeby obronić tę postać. Jak wiele młodych dziewczyn idących za własnymi marzeniami, także i ona boleśnie się rozczarowuje. Ale najpiękniejsze jest to, że na końcu się odradza. Monolog napisany przez Konstantego okazuje się proroctwem jej życia. Tekst mówi przecież o upadku, nicości, pustce i cierpieniu, ale też o wyzwoleniu, narodzinach i duchu. Podczas finałowego spotkania z Konstantym, Nina zaczyna rozumieć jego znaczenie i nabiera siły. Naiwna i wrażliwa dziewczyna zmienia się w kobietę dojrzałą i świadomą siebie. Po wielu cierpieniach staje się osobą, która rozpoznaje swoje miejsce w świecie. Przechodzi drogę prowadzącą do wolności.

 

Po dwóch latach Nina jest bogatsza o nowe, ważne doświadczenia. Czy wiedza aktorki i wiedza o samej sobie jest tym samym?

MARTA KRÓL: Nina wraca odmieniona jako aktorka i jako człowiek. Po doświadczeniach nieszczęśliwej miłości do Trigorina prysły wszelkie złudzenia. Okazuje się, że kochała nie człowieka, a ideał, który utożsamiała ze sztuką. Dopiero w tej ostatniej scenie Nina naprawdę staje się aktorką Konstantego. Nagle zauważa siedzących za nią ludzi, przygotowuje się do rozmowy – drzwi zostają zamknięte, światło przygaszone…

Postać Niny wydaje mi się metaforą tego, o czym mówi Mewa Lupy. To spektakl o pewnym trudzie życiowego doświadczenia, który wszyscy ponosimy. Dla mnie cała esencja tej postaci i całej sztuki tkwi w podniesieniu się Niny i w sile, którą zyskała.

 

Gdy Konstanty wysłuchuje końcowych zwierzeń Niny, zdaje się, że wszystko wie, że jakimś sposobem ogarnia to, co się zdarzyło.

ANDRZEJ SZEREMETA: Mewa jest podzielona na trzy fantazje – trzy światy. Świat Arkadiny, Niny i ostatni, Konstantego. Krystian mówi, że są takie wieczory, kiedy w stanie zmęczenia człowiek może wywoływać wyimaginowane światy. Zaczyna wtedy rozmawiać sam ze sobą poprzez postaci, które pojawiają się w jego głowie. Z mojej perspektywy ostatnia fantazja, scena powrotu Niny, jest właśnie czymś takim, jest zobrazowaniem natręctw i myśli człowieka, który przeszedł już pewną drogę. Rozumiem ją jako pęd myśli, które nieuchronnie gnają w kierunku Niny. Rozmowa z nią nie jest realna, to raczej spotkanie z osobą, która żyje w jego wyobraźni. Wielkim problemem Konstantego jest poczucie, że po przerwanym spektaklu opuścił Ninę. Ich więź rozpadła się, górę wziął jego egoizm. Konstanty chce uciec od spotkania z nią, ale ich rozmowa musi nastąpić, nie ma od tego odwrotu. Boi się niepotrzebnie, bo okazuje się, że widok pięknej w swojej dojrzałości Niny przynosi mu ukojenie. Konstanty widzi osobę, której zaczyna układać się w życiu. Ten spektakl mówi o tym, że mimo porażek bycie aktorem jest cudowne. To jak metafizyczne przeżycie dające wielkie szczęście. Warto przejść najtrudniejszą drogę, żeby je odnaleźć.

 

Co zostaje Konstantemu po przerwanym przedstawieniu i po odejściu Niny, skąd czerpie siłę na dalszą walkę?

ANDRZEJ SZEREMETA: To trudne pytanie, tak naprawdę chyba go sobie jeszcze nie zadałem. Ale bardzo mocno czuję, że przez postać Konstantego Krystian mówi o sobie. W myśleniu o mojej postaci trudno mi się oderwać od tego przeczucia. Obserwowałem go w trakcie prób i widziałem momenty jego walki. Mam wrażenie, że tym, co daje mu radość w teatrze, jest między innymi odkrywanie urody człowieka, aktora.

 

Nina i Konstanty wydają się odważni i nieustępliwi. Odwaga jest niezbędna artyście, aktorowi?

MARTA KRÓL: Odwaga to bycie w ciągłej czujności. Aktorstwo jest dla mnie poszukiwaniem, odkrywaniem siebie, emocji, stanów, które w prywatnym życiu często są pochowane. W teatrze muszę przyjmować to, co się ze mną w danej chwili dzieje, to kim jestem, jak się czuję. To jest bycie tu i teraz, takie jazzowanie z rzeczywistością i tym, co mnie spotyka w życiu i na scenie. Odwagą jest także przyznanie się do słabości. W tym sensie dużo uczę się od Niny. Ta postać daje mi pewną życiową mądrość, pozwala odkrywać zakamarki, których sama mogłabym nigdy nie wydobyć.

 

ANDRZEJ SZEREMETA: Odwagą jest wygłoszenie szczerego komunikatu, który nie będzie wyłącznie chował się za formą, który nie będzie kokietujący.

 

Później, już w drugiej części spektaklu, Sztuce hiszpańskiej Yasminy Rezy, Nina i Konstanty pojawiają się tylko raz. Uczestniczą w entuzjastycznym, radosnym i witalnym tańcu flamenco, który wykonuje Maja Komorowska grająca Arkadinę Czechowa i Pilar Rezy.

MARTA KRÓL: Wybiegamy na scenę w prywatnych ubraniach. Nasza radość wynika także ze świadomości, że zbliża się koniec spektaklu. Przecież cała ekipa Mewy przez dwie godziny słucha i przeżywa to, co dzieje się w drugiej części. W scenie tańca dzieje się coś autentycznego. Wszyscy cieszymy się, że Maja pięknie tańczy i że wszyscy jesteśmy z nią razem.

Ta scena pokazuje, że życie miesza się z teatrem. Aktor cały czas zmaga się z problemem grania. Musi stworzyć fikcyjny świat, ale bazując na swych autentycznych emocjach. Chodzi to, żeby i aktor i widz miał poczucie, że to, co się zdarza na scenie nie jest grą. Ten taniec jest właśnie momentem zerwania ze sztucznością… Zarówno tekst Czechowa, jak i Rezy mówią o aktorze. Krystian cały czas z uwagą przygląda się procesowi grania i zjawisku wchodzenia w rolę.

 

ANDRZEJ SZEREMETA: W tańcu zachwyconej oświadczynami Pilar-Komorowskiej przejawia się prawdziwy teatr – wynikający z radości i potrzeby serca. To my go tworzymy, gdy wbiegając na scenę stajemy się widzami pogrążonymi w zachwycie nad tym tańcem. Krystian tak zbroi aktora, że w pewnym momencie zaczyna on tańczyć swoją rolę. Ta scena, jedna z kluczowych w spektaklu, mówi o teatrze, który tworzy się jakby niechcący. Krystian zmierza do teatru, który jest radością i tańcem, a nie tylko męką i udręką.

Lupa powiedział kiedyś, że „grać dobrze jest łatwiej niż grać źle”. To jest cudowna obietnica szczęścia. Aktor w momencie, kiedy zaczyna tańczyć swoją rolę, o niczym nie musi pamiętać, wszystko już wie.

p i k s e l