Marcin Zawada

 

zestrzelę dla ciebie księżyc

 

Barbican Centre w Londynie

the black rider

the casting of the magic bullets
muzyka: Tom Waits

tekst: William S. Burroughs

reżyseria, scenografia i światło: Robert Wilson

premiera: 21 maja 2004

 

Trzeba zacząć od kurtyny. W londyńskim Barbican Centre to właściwie ściana między sceną a widownią pokryta lusterkami. Publiczność ogląda siebie. Przed rozpoczęciem spektaklu ściana pęknie i rozsunie się bezszelestnie w górę i w dół.

Przedstawienie jest owocem współpracy trzech amerykańskich artystów: Williama S. Burroughsa, Toma Waitsa i Roberta Wilsona. Burroughs jest autorem libretta i tekstów niektórych piosenek śpiewanych w czasie spektaklu, Waits – piosenek (zarówno tekstów jak i muzyki), Wilson – scenografem i reżyserem. Black Rider jest konfrontacją dawnej przypowieści ze współczesnością, przeprowadzoną przez trzech różnych artystów.

Ludowa opowieść o diabelskich nabojach stała się wcześniej kanwą opery Carla Marii von Webera Wolny strzelec . Dla Wilsona to jedynie pretekst do impresji. Bohaterowie zostali umiejscowieni poza czasem i konkretnym miejscem, mówią słowami Burroughsa. Do mrocznej legendy dosypano garść czarnego humoru.

Historia jest prosta: leśnik Kuno (Richard Strange) chce wydać córkę za mąż, ale pragnie, by poślubił ją wyborowy strzelec. Kätchen (Mary Margaret O'Hara) kocha Wilhelma (Matt McGrath), ale ten z łowiectwem sobie nie radzi. W lesie jest obcym, outsiderem i to utrudnia mu konkury. Na jego drodze staje Pegleg – jeździec, nieznajomy (Marianne Faithfull). Oferuje magiczne naboje, które zagwarantują Wilhelmowi zwycięstwo. Rzecz jasna nie robi tego bezinteresownie. W jednej z piosenek Pegleg-Diabeł zaśpiewa: „Musisz mieć tylko odpowiednie naboje, a ten pierwszy jest za darmo”. Najpierw nad lasem pojawi się neonowy zarys strzelby, potem Pegleg przyniesie Wilhelmowi prawdziwą broń i nauczy go, jak ją obsługiwać. Wskoczy na grzbiet chłopca i razem pogalopują w ciemność.

Wilhelm nie zdobywa ani wiedzy, ani władzy, nie jest inteligentny jak Faust Marlowe'a czy Goethego, nie tworzy dzieła sztuki jak Adrian Leverkühn u Manna czy Istvan z Sonaty Belzebuba Witkacego. Jest więc łatwiejszym łupem dla Diabła. Pegleg ma na ziemi misję zbierania płotek. Liczy się ilość.

Wilhelm na krótko dostaje rękę Kätchen, lecz sam ją zabija. Diabeł karze go za to, że zbliżył się do świata pozaziemskiego. Miał możliwość posmakowania tego, co niedostępne, a cena, jaką musiał zapłacić, to śmierć ukochanej i popadnięcie w obłęd. Wilhelm tarza się po proscenium, wije, jakby próbował wydostać się z sieci. Ale gdy na scenie tuż obok niego pojawia się mikrofon, aktor, jeszcze przed chwilą grający Wilhelma, śpiewa piosenkę.

Epilog należy do Diabła. Pegleg kłania się, dziękując za oklaski. Z czerwoną różą, niemal prywatnie, Faithfull przechadza się po scenie. Przez chwilę mamy wrażenie, że jesteśmy nie w teatrze, a na koncercie. Z szerokim uśmiechem przedstawia orkiestrę: „Gramy ze sobą od wielu, wielu lat”. Tak więc zadanie wykonane – jeszcze jedna ofiara. Rutyna. Bez niespodzianek.

Diabeł porusza się po obrzeżach sceny, krąży, przechadza się, pilnuje, by nic nie pokrzyżowało jego planów. Zjawia się z nieba, jest monstrualnym cieniem na ścianie, by za chwilę wyłonić się spod ziemi, nigdy nie wkracza na środek sceny. Pegleg załatwia porachunki, wypełnia szatańską misję. Black Rider jest przetworzeniem mitu faustowskiego, ale nie ma w nim grozy, skutecznie likwiduje ją czarny humor. Burroughs przeplótł mityczną opowieść współczesnymi przerywnikami, jak ten o Erneście Hemingwayu, idącym na ustępstwa wobec hollywoodzkiego agenta filmowego (kolejny pakt z piekłem?).

Wilson jest wizjonerem i plastykiem. Przy okazji każdego spektaklu sporządza wiele rysunków. Część z nich ożywia na scenie. Tak jest i tym razem, gdy płótna przedstawiające domy wraz z bohaterami pod koniec przedstawienia wędrują, wciągane na sznurku, do Magicznego Pudła. Pudło pożera także całą trupę.

Magic Box to wysoki, obity czarnym welwetem prostopadłościan, zgodnie z nazwą posiadający nadprzyrodzone właściwości. Jest jak walizka mieszcząca w sobie cały sceniczny świat. W prologu Magiczne Pudło podnosi się do pionu w oparach dymu. Przez szparę wysuwa się z niego kobieca stopa w bucie na wysokim obcasie (w końcowej scenie z Magicznego Pudła wystawać będzie w podobny sposób noga Wilhelma). Noga znika, a zaraz potem wyłania się Pegleg odziany w czarny frak z ciągnącymi się po ziemi połami. Jego strój czasy świetności ma za sobą: na butach widać ślady wędrówki. Pegleg w milczeniu wywołuje aktorów – jeszcze nie postaci, gdyż na razie oglądamy rewię, a nie dramat. Na widowni pojawia się ogromna postać Wuja (Jack Willis), który przez trzeszczący megafon zaprasza widzów na przedstawienie. Aktorzy stają przed publicznością jak w cyrku, a potem ponownie znikają w Magicznym Pudle, które za pomocą tricku z trzema kurtynami rozrasta się do rozmiarów całej sceny. Potem jedna z postaci wniesie jego miniaturę mieszczącą się na dłoni.

Strój Peglega dwukrotnie zmienia kolor: na czerwony, gdy przyniesie Wilhelmowi strzelbę, i na biały, gdy w nonszalanckiej pozie zjedzie na krześle z góry sceny. Prawa dłoń płonie żywym ogniem, w lewej znajdują się magiczne naboje. Z diabelskich ust nie znika przylepiony uśmiech. Piekielna taktyka marketingowa.

Wilson operuje wielkimi płaszczyznami zmieniającego kolor tła. Dominują barwy podstawowe – bardzo intensywne – i czerń. Wnętrze domu tworzą geometryczne krzesła i stół. W pierwszych scenach przedstawienia gigantyczne, będą się stopniowo zmniejszać. Najpierw oglądamy je jakby z mysiej perspektywy. W kolejnej scenie przybierają naturalne proporcje. Pod koniec są miniaturowe – powstaje wrażenie, że zaglądamy do chatki leśnika przez okno.

Na scenie jest niewiele rekwizytów. Najważniejsza jest strzelba i zwierzęta: jelenie i drewniana gęś – przyjaciółka Kätchen, zmyślnie przez nią animowana. Najpierw, jak na jarmarcznej strzelnicy, miniaturowe drewniane sylwety jeleni przesuwają się wysoko nad sceną, potem zobaczymy ich gigantyczne trupy, straszne i śmieszne zarazem, porozrzucane po chacie.

Wilson oświetla scenę rozmaitymi kolorami. Nawet w trakcie pojedynczych scen barwy zmieniają się wielokrotnie. Twarze aktorów są ledwie widoczne w mocnych snopach światła. Jak można przeczytać w programie, każdy z aktorów oświetlany jest osobno.

Najmniej kolorowa jest scena ślubu: na czarnej podłodze goście weselni, w szeleszczących białych sukniach lub płaszczach, jak we śnie przesuwają się po scenie, przeczuwając rychłą tragedię. Poddany próbie ostatniego strzału Wilhelm bezbłędnie celuje do drewnianego ptaka na drzewie. Kula jednak zawróci i trafi Kätchen. W ciszy słychać tylko, jak dziewczyna upada: trzeszczą i łamią się fiszbiny i krynolina, szeleści suknia. Weselnicy nieruchomieją. Wilhelm popada w obłęd, a przyglądający się wszystkiemu Diabeł znika w kulisie.

Bohaterowie tekstów Toma Waitsa to zazwyczaj ludzie z marginesu, nierozumiani i odrzuceni. Teksty songów w tym przedstawieniu są inne: jarmarczne, niekiedy liryczne – bliskie piosenkom plebejskim, słychać też echa berlińskich kabaretów. Na płycie śpiewane przez Waitsa – tu wykonywane są przez aktorów. Robert Wilson nazwał Black Ridera muzyczną bajką, rock operą, ale porównania z musicalem byłyby ryzykowne. Teksty piosenek pozostają najczęściej w bliskim związku z akcją. Wyznanie miłości następuje we śnie. Kätchen, siedząc na monstrualnym łóżku, imituje grę na fortepianie i śpiewa tyle tkliwe, ile komiczne I'll Shoot The Moon . Przezroczysta tkanina pokrywająca scenę zamieni ją w jezioro, w którym będą pływać (zawieszeni na linach) i baraszkować kochankowie.

Głos Marianne Faithfull zawsze fascynuje. Jest w nim i niepokój, i smutek, i tęsknota. Jest dostojeństwo, ale i rynsztok. Łamiący się i chropowaty, choć silny, opowiada historie różnych postaci. Może przede wszystkim także jej samej. Nie sposób nie myśleć o kreowanych przez Faithfull postaciach bez odwołań do jej własnego życia. Tak jest i w Black Rider – spektaklu o wejściu w zaklęty krąg uzależnienia. Kiedy Kuno wypowiada znamienne słowa: „Sięgnął po magiczne naboje, które wiodą wprost do dzieła diabła, tak jak marihuana wiedzie do heroiny” – łatwo skojarzyć je z losem Faithfull, a także Burrougsa (nie przypadkiem bohater ma na imię Wilhelm) i zastrzelonej przez niego żony. Jest to ostatni stworzony przez niego tekst. Głos pisarza czytającego słowa piosenki ‘Tain't No Sin słychać zresztą w spektaklu.

Kiedy Diabeł odbiera Wilhelmowi umiejętność strzelania, Wilson zatrzymuje akcję i przenosi widzów w scenę z holenderskim pejzażem. Na skrzyżowaniu neonowych dróg uzależniony od narkotyków Georg Smith (Nigel Richards) chce się oswobodzić z krępujących go lin, którymi sam się spętał. Choć ta scena to jedynie intermedium i retrospekcja, stanie się znakiem rozpoznawczym zarówno sygnowanych przez samego Wilsona, jak licencjonowanych przedstawień Black Ridera (od prapremiery w hamburskim Thalia Theater w 1991 roku było ich kilkadziesiąt; w 1995 w Heilbronie spektakl wyreżyserował Lech Majewski).

Postaci Wilsona są zdeformowane nienaturalną gestykulacją, wzmacnianą brzmieniem instrumentów perkusyjnych. Ostre, kanciaste ruchy cechowały aktorstwo ekspresjonistyczne – wyraziste, zdeformowane i symboliczne. Ciała aktorów w Black Rider poruszają się gwałtownie, budując wyraziste znaki. Zniekształcone są także ich głosy, jakby Wilson próbował zatrzeć treść wypowiadanych kwestii. Mówią niewiele; wszystko koncentruje się w gestach i mimice. Twarze, pokryte mocnym białym makijażem, odrealnione, zastygają w grymasach. To w nich i pięknych strojach Fridy Parmeggiani, projektantki często współpracującej z Wilsonem, najwyraźniej widać inspiracje i odwołania do filmów ekspresjonizmu niemieckiego: Gabinetu doktora Caligari i Doktora Mabuse .

Nie sądzę, by Wilson poświęcał wiele uwagi polityce czy historii – aluzje są czytelne, ale dyskretne. Symbolem przedstawienia jest podniesiona dłoń – jak drogowskaz, jak salut. Ten gest, odwołanie do niemieckiego ekspresjonizmu, pojawienie się w finale napisu „casting the magic bullets” w kolorach niemieckiej flagi i podwojonych literach S – to odwołanie do nazizmu.

Kurtyna opadła, nie pojawi się jednak lustro. Pod powiekami zostaje przesłanie – ostrzeżenie. I piękna historia. Przede wszystkim piękna historia.

p i k s e l