Z Martą Ledwoń i Zuzanną Skolias rozmawia Monika Kwaśniewska

rodzenie słów

 

 

 


Dużo się mówi o udziale Krzysztofa Globisza w spektaklu Wieloryb The Globe. Zastanawiam się natomiast, jak wy się w nim usytuowałyście. Mam wrażenie, że to przedstawienie jest również dla was bardzo osobistym doświadczeniem – nawet przez to, co mówicie o swojej relacji z Globiszem, ale też o waszych poglądach i emocjach związanych z macierzyństwem. Jak ta praca wyglądała z waszej perspektywy? Czy miałyście wpływ na przebieg spektaklu, jego scenariusz?
ZUZANNA SKOLIAS: Żeby napisać nam monologi, Mateusz Pakuła postanowił przeprowadzić z nami wywiady. Pytał właśnie o macierzyństwo.
MARTA LEDWOŃ: Chodziło mu o stan, który trzeba poczuć, doświadczyć go, aby móc go zrozumieć. Znamy się wszyscy prywatnie – więc Mateusz, pisząc ten tekst, odnosił się bezpośrednio do nas.
ZUZANNA SKOLIAS: Zaskoczyło nas jednak, jak bardzo prywatnie podszedł do naszych ról. Te działaczki Greenpeace’u są tylko pretekstem do przeprowadzenia fabuły o Wielorybie. W egzemplarzu postaci noszą imiona Zuzia i Martusia, a nie np. Greenpeace 1, Greenpeace 2. Relacje między obiema postaci w spektaklu Mateusz oparł na naszej prywatnej przyjaźni, którą bardzo dobrze zna, bo trwa od czasu studiów, a on – jako mój mąż – jest jej obserwatorem. Kiedy Mateusz napisał tekst, na próbach już nie improwizowaliśmy.

 

A jak odniosłyście się do tego, że te monologi są aż tak prywatne?
MARTA LEDWOŃ: Podczas pierwszej lektury mojego monologu bardzo się śmiałam. Potem już nie było mi tak wesoło. Ale sytuacja kreowania fikcji scenicznej sprawiała, że nie miałam z tym problemu. Staram się mimo wszystko stworzyć postać Martusi. Oczywiście, w tych bardziej prywatnych momentach korzystam z własnych doświadczeń i emocji. Generalnie jednak staram się myśleć postacią. Dopiero gdy na przedstawienie przyszła moja mama, poczułam dyskomfort. Jednak czuję się w tym spektaklu bardzo swobodnie. Chyba żadna inna praca nie stwarzała mi tyle wolności – również swobody popełniania pomyłek.
ZUZANNA SKOLIAS: Mam podobne odczucia. Nasze osobiste monologi są w takiej części spektaklu, w której forma zostaje przełamana, więc ta prywatność podana jest niemal wprost. Mimo to teatralna rama oraz literackie przekształcenia, które wprowadził Mateusz, umożliwiają zachowanie dystansu. Dopiero gdy na widowni są jakieś bliskie mi osoby, z którymi rozmawiam o swoim doświadczeniu macierzyństwa w życiu prywatnym, jestem poruszona. Mam poczucie, że mówię do nich bezpośrednio. Dla mnie takie balansowanie na granicy między rolą i jej brakiem jest zawsze bardzo interesujące.

 

Krzysztof Globisz gra, ma mocną formę teatralną, ale jednocześnie nie jest w stanie się za nią ukryć, w jego przypadku kreacja automatycznie schodzi na dalszy plan. Zastanawiałam się, w jakiej mierze te monologi i temat macierzyństwa, związany z ciałem, z bardzo intymnym doświadczeniem, dostępnym tylko kobietom, stał się narzędziem do postawienia was w sytuacji obnażenia.
ZUZANNA SKOLIAS: Tak właśnie miało być . Mateusz nie chciał, aby spektakl był obnażający tylko dla Globisza, ale też dla każdego aktora na scenie. Temat ciąży, zamknięcia ciała w ciele, życia w brzuchu, narodzin, jest połączony i z wielorybim światem (czy w wielorybie możnaby mieszkać?) i z tematem afazji, rodzenia słów, rodzenia się na nowo. No i również, podobnie jak choroba, dotyka granic wyobraźni.

 

Jak długo trwały próby?
ZUZANNA SKOLIAS: Zaczęliśmy we wrześniu, premiera była w grudniu, ale pracowaliśmy dwu­‍-, trzytygodniowymi blokami, bo Marta mieszka i pracuje w Lublinie.

 

W jakim stopniu próby były podporządkowane Krzysztofowi Globiszowi? Czy czułyście, że wasza rola na próbach jest inna niż zazwyczaj?
ZUZANNA SKOLIAS: Próby były dość mocno podporządkowane temu, czy i kiedy Krzysztof mógł przyjść. Eva [Rysová, reżyserka – przyp. red.] starała się maksymalnie wykorzystać okresy jego obecności, dlatego próby, na których był, poświęcaliśmy jego scenom. Tuż przed premierą, kiedy spektakl mieliśmy już złożony, okazało się, że nasze sceny trzeba wywrócić do góry nogami.
MARTA LEDWOŃ: Zmieniły się założenia.
ZUZANNA SKOLIAS: Sytuacje, które były próbowane z Globiszem, funkcjonowały dobrze, ale nasza rola w nich i tak wymagała jakiejś zmiany, nie mówiąc już o scenach bez jego udziału. Sama nie wiem, z czego to wynikało. Czy z tego, że dałyśmy sobie za mało czasu, czy dlatego, że trzeba było zobaczyć spektakl w całości…

 

Jakie założenia trzeba było zmodyfikować?
MARTA LEDWOŃ: Okazało się, że jesteśmy dla Krzysztofa zbyt czułe…
ZUZANNA SKOLIAS: A właściwie – protekcjonalnie czułe. Podchodziłyśmy do niego jak do dziecka.
MARTA LEDWOŃ: Chciałyśmy mu wszystko ułatwić, na każdy jego żart reagować.
ZUZANNA SKOLIAS: To w całości było nieznośne. Nie dało się nas słuchać ani oglądać. Po pierwszej generalnej miałyśmy osobne próby z Evą, Krzysztof został zaproszony później.

 

Rozumiem, że wasz delikatny stosunek do Globisza miał podłoże osobiste. Czy ta zmiana była dla was trudna?
MARTA LEDWOŃ: Spotkanie z Krzysztofem po chorobie uaktywniło w nas potrzebę wyraźnego komunikowania, że go rozumiemy, że chcemy go zrozumieć, żeby on nie rezygnował, jeśli nie może czegoś powiedzieć. W zmianie tej irytującej postawy, która zaszła też na poziomie prywatnym, dużo nam dała obserwacja relacji między Krzysztofem i jego żoną – Agnieszką Globisz. Ona traktuje go normalnie. Wiadomo, że czasami musi mu pomóc – ale mu nie pobłaża. Jeśli on czegoś nie rozumie – ona mobilizuje go do wysiłku.
ZUZANNA SKOLIAS: Zmiana, która nastąpiła na scenie, nie była więc dla nas trudna, bo wynikała ze zmiany naszego podejścia do Krzysztofa na poziomie prywatnym. Pozwalałyśmy sobie na to, by wkurzyło nas jego zachowanie. To pomogło nam potem na scenie.

 

Krzysztof Globisz był waszym profesorem. Jak to wpływało na wzajemne stosunki między wami?
ZUZANNA SKOLIAS: Dla mnie było trudne, by przestać mówić do niego „panie profesorze”. Kiedy ten dystans łączył się z macierzyńską opiekuńczością, powstawała jakaś forma przesadnej uniżoności. Więź, jaka wytworzyła się między nami, a także Agnieszką, życzliwość, jaką nas obdarzyli, to najcenniejsze doświadczenia tego projektu. Ta więź zaczęła się kształtować od pierwszego spotkania, kiedy pojechaliśmy do nich do domu – Mateusz, ja i nasz syn – by zaprosić go do spektaklu. Myśleliśmy, że spędzimy tam pół godziny, a zostaliśmy chyba ze trzy…
MARTA LEDWOŃ: Potem, w pracy, Krzysztof traktował nas jako partnerów scenicznych – absolutnie równorzędnych. Choć nadal jest naszym mistrzem.

 

Deklarujecie w spektaklu strach przed tym, że zostaniecie oskarżeni o żerowanie na chorobie Krzysztofa Globisza...
MARTA LEDWOŃ: To był lęk, który towarzyszył nam jeszcze przed powstaniem tekstu, zanim Globisz dowiedział się o naszym pomyśle.
ZUZANNA SKOLIAS: Został nam wszczepiony. Początkowo nawet o tym nie pomyśleliśmy. Kiedy nadszedł czas, by porozmawiać z Krzysztofem i Agnieszką, bo teatry zadeklarowały chęć realizowania spektaklu, z zewnątrz zaczęliśmy dostawać sygnały, że on i jego rodzina mogą się na nas obrazić. Zdziwiło nas to, ale zaczęliśmy powątpiewać w nasz pomysł. Po rozmowie okazało się, że wszystkie obawy były bezpodstawne.

 

To było jeszcze, zanim Globisz zagrał w Podopiecznych?
ZUZANNA SKOLIAS: Tak, równolegle dostał dwie propozycje.

 

Czy ten projekt zmienił coś w waszym myśleniu o aktorstwie?
MARTA LEDWOŃ: Wszyscy bardzo czekaliśmy na tę pracę.
ZUZANNA SKOLIAS: Dla mnie to nie jest jakiś przełom na polu aktorskim, choć granie siebie na scenie nie jest łatwe. A ten spektakl tego od nas w pewnym sensie wymaga.
MARTA LEDWOŃ: Praca nad Wielorybem… stała się jednakże impulsem do przeprowadzenia swego rodzaju „remanentu” narzędzi aktorskich. Przypomniało mi się wszystko, czego uczył mnie Krzysztof. Przekonywał nas, by nie wstydzić się swojej wyobraźni i pomysłów. Mocno mi to tkwiło w głowie. Krzysztof powiedział nam na pierwszym roku studiów, że najlepszym podręcznikiem aktorstwa jest Psychologia i życie Philipa Zimbardo, bo aktor musi wiedzieć, w jakim stanie psychicznym znajduje się postać, co jej jest.
ZUZANNA SKOLIAS: Pamiętam metodę, której nas uczył i którą stosował na sobie – lawirowanie między rzeczami bardzo śmiesznymi i hiperpoważnymi. On notorycznie trudne emocjonalnie sceny przełamywał idiotyzmami rodem z kreskówek. Bo dzięki temu kontrastowi wydobywał powagę tematów. W naszym spektaklu też to robi.

 

Z czego wynikały sceny o podtekście erotycznym? W takiej konfiguracji tematycznej i osobowej brzmią one jednak nieco perwersyjnie…
ZUZANNA SKOLIAS: Te sceny powstały podczas prób, z inicjatywy Evy, choć chyba jeszcze bardziej z inicjatywy Mateusza, bo to on nadał niektórym scenom lekko erotyczny podtekst. Dla mnie one są właśnie jednocześnie śmieszne i żenujące. Wszystkie realne konotacje przychodzą do głowy: relacja studentki i profesora, kwestia jego choroby, różnica wieku. A jednocześnie traktuję je w kategoriach głupiego żartu, który rozbraja ewentualne seksualne podejrzenia.

 

Ważną formą waszej ekspresji w Wielorybie… jest muzyka. Jak ona powstawała?
ZUZANNA SKOLIAS: Muzykę napisałam z moim bratem Antonim, z którym często współpracuję. Wiele powstało z naszych improwizacji, m.in. piosenki. Warstwa dźwiękowa była bardzo wymagająca. Dużo jest tu niewidocznej, a bardzo żmudnej pracy. Pierwszy monolog Krzysztofa złożony jest ze słów wyciętych ze słuchowisk i audiobooków, które Krzysztof nagrał w ciągu swojej długiej kariery, przed chorobą.
MARTA LEDWOŃ: To była mrówcza praca związana z przekopywaniem archiwów, nagrań…
ZUZANNA SKOLIAS: To zrobił Antek. Efekt jest imponujący. Ogólnie założyliśmy sobie z Evą, że chcemy stworzyć bardzo przyjemny świat, również na poziomie dźwiękowym. Świat, w którym widzowie będą chcieli trwać zanurzeni i będzie im w nim dobrze. Bardzo nas cieszy, że nasza muzyka została doceniona przez kapitułę krakowskiej Nagrody Ludwika.

 

Jak na waszą grę i kontakt z publicznością wpływają słuchawki?
MARTA LEDWOŃ: To nie jest tak, że do nas nie dociera żadna energia ze strony publiczności, ale ta wymiana rzeczywiście jest ograniczona. Generalnie najlepiej słyszymy siebie.
ZUZANNA SKOLIAS: Ale wiemy też, co dociera do uszu widzów – a jest to dużo więcej niż zazwyczaj: nasze oddechy, mlaśnięcia. To powoduje wzmocnienie autokontroli.
MARTA LEDWOŃ: W Lublinie gramy bez słuchawek, bo tam jest zupełnie inna scena – bardzo mała, układ widowni jest klasyczny, publiczność jest bardzo blisko. Wprowadzanie tam słuchawek byłoby sztuczne.

 

A jak ty, Marto, odnajdujesz się w tej strukturze muzycznej?

MARTA LEDWOŃ: Śpiewałyśmy z Zuzią całe studia razem, w jednym głosie. Grałyśmy też razem w muzycznych spektaklach. Mam w Wielorybie… piosenkę napisaną specjalnie dla mnie. Zuzia wie, w jakich dźwiękach się poruszam i wykorzystała to, przekornie dodając rzeczy, z którymi mam problem. Można żartobliwie powiedzieć, że Zuzia dba o mój rozwój muzyczny.