Magdalena Talar

 

czuwanie

 

La Chartreuse w Villeneuve lez Avignon
Université d'Avignon

sonda 05#11– finnegans wake – rupture(s)

pomysł i realizacja: Franck Bauchard

Christian Giriat, Emmanuel Guez

12-13 maja 2011

 

Problemy z oddychaniem, szczękościsk, nadwerężenie strun głosowych, przyspieszenie rytmu serca, zawroty i bóle głowy, skurcze, łzawienie, senność, nudności, omdlenie, stres, problemy z koncentracją. To tylko niektóre możliwe skutki sondy o tajemniczej nazwie 05#11 – FW – Pęknięcia. Ale czego się nie robi dla sztuki!

Zanim przejdziemy do sedna projektu Chartreuse (Pustelnia), narodowego centrum poszukiwań dramaturgicznych i teatralnych w Villeneuve lez Avignon, zatrzymajmy się na moment przy samym opus magnum Jamesa Joyce’a, epicentrum tego eksperymentu – Finnegans Wake. Geneza ostatecznego tytułu sięga starej irlandzkiej ballady, opowiadającej historię mistrza murarskiego, Tima Finnegana, który w stanie zamroczenia alkoholowego spadł z drabiny i stracił życie. Przyjaciele wyprawiają mu huczną stypę. Kiedy skrapiają jego ciało whisky, nieboszczyk budzi się (czy też zmartwychwstaje) i przyłącza do zabawy1. Drugi człon tytułu, słowo „wake” oznacza czuwanie przy zmarłym, stypę, ale także przebudzenie. Mamy więc do czynienia z zacieraniem się granicy między życiem a śmiercią, jawą a snem. Joyce pisał tę książkę przez ponad szesnaście lat. Poszczególne fragmenty powstawały w różnym czasie, co stanowiło celowe przełamanie zasady linearności. I być może dlatego powieść nie ma ani początku, ani końca. Pierwsze zdanie jest końcówką zdania ostatniego, a więc tekst nie zaczyna się od wielkiej litery ani nie kończy kropką. Można zacząć go czytać na dowolnej stronie, opowieść i tak zatoczy koło.

Umberto Eco w książce Poetyki Joyce’a pisze, że Finnegans Wake jest poetyką dla samej siebie2, na którą składa się szereg innych. Pierwszą jest poetyka cykliczności Giambattisty Vica. Renesansowy filozof szuka prawidłowości w procesach dziejowych. Dzieje ludzkości podzielił na trzy cykle: epokę bogów, bohaterów i ludzi. Joyce’a inspiruje między innymi jego potrzeba porządku świata, wizja historii cyklicznej. Kolejnym aspektem jest poetyka kalamburu. Według Marka Kędzierskiego, Finnegans Wake to bezkresny poemat, „językowy ekwiwalent całej ludzkiej rzeczywistości”3. Stop języka, jego formy i treści wydaje się tutaj niemal totalny. Słowa krążą między językami, naładowane sensami, czekające tylko, aby je uwolnić. Dzięki nim rzeczy zaczynają istnieć, a kalambur stanowi sprężynę tego mechanizmu4. Następny rodzaj poetyki odwołuje się do dzieła otwartego, którego Finnegans Wake stanowi chyba najbardziej jaskrawy przykład. Tekst Joyce’a otwiera się na czytelnika, ponieważ oddziałuje na niego tak samo jak czytelnik oddziałuje na tekst, a przy tym, jak zauważa Derek Attridge, żadna ze stron nie zachowuje stabilnej tożsamości5. Znaczenia natomiast są rezultatem interakcji między tekstem a wiedzą i oczekiwaniami odbiorcy. Eco przytacza także poetykę epifanii, co podsumowuje właściwe jednym zdaniem: „Finnegans Wake jest wielką epifanią struktury kosmicznej rozwiniętej w przestrzeni języka”6. Joyce za pomocą nieposkromionej logiki asocjacji buduje czasoprzestrzenny model rzeczywistości w dziele literackim.

Powieść Joyce’a ma postać książki, próbującej strumień mowy, oralności, zawrzeć w słowach. Być może jest ostatnim bastionem „galaktyki Gutenberga”, stawia bowiem pytania o wytrzymałość druku, pisma, o jego granice. Z drugiej jednak strony, stanowić może swego rodzaju pomost do elektronicznej, cyfrowej epoki jako protohipertekst, a więc, w ujęciu Maryli Hopfinger, utwór powieściowy, w którym autorzy eksperymentują z materialnym wymiarem książki drukowanej. Charakterystyczne jest w nim naruszenie relacji przyczynowo-skutkowych, kwestionowanie uznanych wzorców fabularnych, a także fragmentaryzacja fabuły i jawnie nielinearny rodzaj opowiadania7.

Sonda przeprowadzona w Pustelni między 12 a 14 maja tego roku (stąd 5#11) trwała dokładnie trzydzieści sześć godzin dwadzieścia pięć minut i czterdzieści jeden sekund. To czas, którego potrzebuje maszyna – elektroniczny lektor, na przeczytanie Finnegans Wake. Christian Giriat, dyrektor artystyczny Théâtre Mobile z Lyonu, reżyser teatralny współpracujący, między innymi, z Krzysztofem Warlikowskim, oraz Emmanuel Guez, dramatopisarz, specjalista w dziedzinie net-artu, odpowiedzialny za pustelniane sondy, zaprojektowali eksperyment, do udziału w którym zaprosili dziesięcioro studentów z różnych krajów, uczestników jednego z teatralnych kursów na uniwersytecie w Awinionie, gdzie miałam szczęście się znaleźć. Powieść, napisana w Joyce’owskim „esperanto”, znakomicie współgrała z wielonarodowością grupy: angielsko-czesko-francusko-irlandzko-niemiecko-kanadyjsko-polskiej. Maraton naszej głośnej lektury wraz z jej elektronicznym echem, transmitowane na żywo w internecie, stanowił nie lada wyzwanie, rzucone mitycznej już niemal nieinterpretowalności Finnegans Wake, a także beznamiętnej maszynie.

Umieszczono nas w jednej z najbardziej komfortowych „cel” Pustelni, gdzie byliśmy zamknięci przez czas trwania sondy. Dyspozytyw obejmował parter pomieszczenia, symbolicznie podzielony na dwie części za pomocą naklejonej na podłodze białej taśmy, która nasuwała na myśl scenografię Dogville Larsa von Triera. Jedna z nich obejmowała stół, kozetkę, krzesła i pulpit z mikrofonem, w drugiej, przy kominku, stały: sofa, fotele i niski stolik. Rytualizacja przestrzeni służyła wyraźnemu oddzieleniu miejsca lektury i miejsca dla gości: artystów, performerów, badaczy, tłumaczy, naukowców, którzy o określonych porach dnia i nocy nawiedzali nas ze swoim wykładem lub spektaklem. Mimowolnie stawali się widzami, sojusznikami, komentatorami sytuacji. Holenderska net-artystka i performerka, Annie Abrahams, w lunatycznym tańcu, w burzy swoich siwych włosów, pytała wszystkich, kto umarł, przy kim lub przy czym czuwamy. Éric da Silva, aktor, reżyser, performer, wcielił się w rolę szalonego Don Quijote o patykowatych nogach – ubrany w czarną skórzaną kurtę, w czarną sukienkę, z górniczą lampką na czole, sam zaczął głośno czytać Joyce’a. Choreografka i tancerka, Muriel Piqué, z szeroko otwartymi oczami, w niebieskim, odrealniającym, morskim świetle spłynęła z sofy na podłogę w serii poruszających, lunatycznych, miękkich ruchów, jakby odkleiła się od własnego ciała. Wykłady o tłumaczeniu Joyce’a czy o efektach braku snu pomagały przełamać rutynę godzin spędzonych w „celi”.

Tekst całej powieści został bowiem podzielony między dziesięć osób. Każdy z nas dostał po dwa fragmenty długości około pięćdziesięciu stron do głośnej lektury i kolejne dwa, podczas których pełniliśmy rolę partnera innego czytającego. Dwie godziny pełnej koncentracji, wpatrywania się praktycznie w jeden punkt (w pozycji stojącej, pod czujnym okiem kamery) wymagało wsparcia, swego rodzaju systemu dwójkowego, aby strumień lektury nie został przerwany. Rola partnera nie ograniczała się jednak do śledzenia czytanego tekstu. Mógł w dowolnym momencie, w dowolny sposób (zresztą jak każdy z uczestników) reagować na to, co usłyszał: komentować za pomocą tekstu Joyce’a, powtarzać jakieś słowa, wyśpiewać je czy wyszeptać. Oprócz tego jedna osoba wyrywała po kolei każdą przeczytaną stronicę książki. Kartki zaczynały żyć poniekąd własnym życiem, ponieważ stawały się wachlarzem, statkiem, kapeluszem, kartami do gry, kwiatami… Na koniec, po tak drastycznej dekonstrukcji, wszystkie 924 strony francuskiego wydania, które stanowiło podstawę lektury, wróciły na swoje miejsce, między okładki, tworząc całkiem nowe Finnegans Wake.

Należy dodać, że oprócz francuskiej wersji powieści czytaliśmy oryginał, który stanowił też podstawę dla równoległego elektronicznego lektora, a także niemiecki przekład i fragmenty przetłumaczone na czeski i polski. Z zadziwiającą łatwością przechodziło się z jednego języka na drugi, co dowodzi tezy, iż Joyce stworzył coś więcej niż język. Aby go rozpracować, trzeba go poddać głośnej lekturze. Dlatego też przygotowania do sondy obejmowały głównie pracę na tekście: należało podzielić słowa na sylaby, znaleźć czasowniki w ciągnących się czasem przez kilka stron zdaniach, by wyłuskać sens, który stawał się rytmem. Owo znaczenie rodziło się na skrzyżowaniu naszych wyborów, ponieważ sposób wypowiedzenia na głos każdego zdania czy słowa decydował o jego interpretacji. Każdy, nawet najbardziej skomplikowany, wyraz musiał znaleźć swoje dźwiękowe rozwiązanie. Im dłużej czytało się Finnegans Wake, z tym większą łatwością można było bawić się każdym słowem. Głos stawał się niemal doświadczeniem fizycznym, to w nim rozgrywało się całe przedstawienie.

Cel udało się osiągnąć z nadwyżką – wyprzedziliśmy maszynę o ponad osiem godzin, powieść zatoczyła koło, ponieważ nasza lektura zaczęła się od nowa. Nikt nie dostał szczękościsku, nikt nie zemdlał, ale bez zawrotów głowy się nie obyło. Była to pierwsza konfrontacja głośnej lektury Joyce’a z internetową transmisją na żywo. Widownia została zatem zapośredniczona jako fizycznie nieobecna. Sieć stała się sceną, autor zniknął. Sens urodził się z dyspozytywu, ponieważ nie ma go w książce. Treścią Finnegans Wake, jak to określił Franck Bauchard, dyrektor artystyczny Pustelni, jest bowiem sam widz, lektor, eksperymentujący z niesamowitą teatralnością tego tekstu, projektujący nań własne interpretacje, dzielący Joyce’owską fikcję przez własną wyobraźnię. F/W.


1?Por.: Egon Naganowski, Telemach w labiryncie świata, Rebis, Poznań, 1997, s. 148.

2? Por.: Umberto Eco, Poetyki Joyce’a, KR, Warszawa 1998, s. 129.

3? Marek Kędzierski, Joyce’owski cyrk czy circulus? [w:] Od Joyce’a do liberatury, pod red. K. Bazarnik, Universitas, Kraków 2002, s. 118.

4? Por.: Umberto Eco, Poetyki Joyce’a, s. 139.

5? Por.: Derek Attridge, Czytanie Joyce’a, „Literatura na świecie” 2004, nr 7-8, s. 45.

6? Umberto Eco, Poetyki Joyce’a, s. 164.

7? Por.: Maryla Hopfinger, Literatura i media, Oficyna Naukowa, Warszawa 2010, s. 127.

p i k s e l